Przed krakowskim sądem ma ruszyć proces wytoczony przez posła Arkadiusza Mularczyka prof. Andrzejowi Zollowi. Chodzi o wymianę opinii po słynnym występie posła przed Trybunałem Konstytucyjnym, kiedy to oskarżył on dwóch sędziów TK o współpracę ze służbami. Mularczyk poczuł się dotknięty opinią profesora, który zarzucił posłowi PiS złamanie prawa i celowe wprowadzenie TK w błąd, więc domaga się satysfakcji przed sądem. Ma do tego prawo, natomiast komentarze wywołuje fakt, że aż rok trzeba było czekać na wejście sprawy na wokandę.

"Nasz Dziennik", gazeta wyraźnie sympatyzująca a z posłem Mularczykiem umie to wyjaśnić - to nazwisko pozwanego powodowało opieszałość wymiaru sprawiedliwości. "Nasz Dziennik" twierdzi, że pozew dotyczący zniesławienia odsyłano od sądu do sądu, a dokumenty trafiły już niemal do wszystkich instancji w Krakowie. Ostatecznie, proces ma się rozpocząć 26 maja rozpatrzeniem wniosku o umorzenie postępowania. Redaktorzy z "Naszego Dziennika" mają oczywiście rację, że prof. Andrzej Zoll jest w wymiarze sprawiedliwości osobą znaną i poważaną, szczególnie w Krakowie. Jednak zarzut, że z tego właśnie powodu sprawa była opóźniona, nie wydaje się trafny. Dość długie oczekiwanie na wokandę, często jeszcze dłuższe niż wspomniany rok, to w polskim wymiarze sprawiedliwości zjawisko dość typowe. Obaj panowie z Krakowa nie mają więc podstaw, by czuć się wyróżnionymi.  Jednak swoją drogą w takiej sprawie krakowscy sędziowie i sądowi urzędnicy powinni zadziałać trochę szybciej, ponieważ mogli się spodziewać komentarzy, jak ten z "Naszego Dziennika". A tak generalnie to wszystkie sprawy w sądach powinny być rozstrzygane szybciej, by uczestnicy procesu nie zapomnieli, o co poszło.