Wyższe stanowiska państwowe wejdą do służby cywilnej, nie będzie na nie obowiązkowych konkursów, będzie za to otwarty nabór - to niektóre założenia zmian w systemie służby cywilnej, nad jakimi pracuje Platforma Obywatelska. Zgodnie z koncepcją Platformy, kandydaci na wyższe stanowiska w administracji państwowej mają być wyłaniani w "otwartym, konkurencyjnym" naborze, spośród członków korpusu służby cywilnej (trzech kandydatów, spośród których minister, lub osoba kierująca jednostką zatrudniającą, będzie wybierała osobę mającą zająć wyższe stanowisko). Osoby takie będą musiały spełniać określone warunki merytoryczne.

Rozwiązania, które proponuje PO to reakcja na zmiany jakie wprowadził poprzedni Sejm. W 2006 r. zlikwidowane zostały stanowisko szefa Służby Cywilnej, Urząd i Rada Służby Cywilnej. Nie ma obecnie konkursów na wyższe stanowiska w administracji państwowej - powstał za to Państwowy Zasób Kadrowy, skupiający osoby mogące zająć takie stanowiska. Niedawno umożliwiono też wejście do zasobu kadrowego wszystkim osobom posiadającym stopień doktora. Z zasobu kadrowego ministrowie mogli powoływać urzędników, ale mogli też ich w każdej chwili do niego odwołać. W nowym projekcie poczucie stabilności zapewni urzędnikom zapis, że będą mogli być odwoływani tylko w przypadkach określonych ustawą.

Te prace to "sprzątanie" po poprzedniej ekipie rządzącej, która nad takie zasady, jak apolityczność urzędników państwowych czy potrzebne do tej pracy  kwalifikacje, przedkładała partyjną lojalność i akceptację dla politycznych wizji rządzących. Teraz ma być powrót do źródeł, czyli klasycznych reguł kreowania korpusu urzędniczego. Czy jednak tak będzie? Czy autorzy nowego projektu ustrzegą się pisania go z uwzględnieniem potrzeb własnej partii. Dotychczas po każdych wyborach ustawa o służbie cywilnej zmieniana była według tego właśnie kryterium. Oby teraz było inaczej.

Jednak jeszcze ważniejszym pytaniem jest, jak uchronić tę służbę i to prawo przed ewentualnymi przyszłymi zakusami różnej maści reformatorów. Jeśli obecna ekipa uporządkuje zasady i przepisy, to może i nie zechce ich szybko zmieniać. Jak jednak napisać ustawę, której nie da się łatwo zmienić po zmianie politycznej opcji? Jak uchronić budowany z mozołem korpus urzędniczy przed kolejnym trzęsieniem ziemi?

Dowód na to, że dobra ustawa nie daje pełnego zabezpieczenia, przynosi opublikowany przez "Gazetę Wyborczą" (6 marca 2008) wywiad z Juliuszem Braunem, byłym szefem Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Przypomina on, że mimo iż ustawa o KRRiT zawiera zapis o powoływaniu w skład Rady osób "wyróżniających się wiedzą i doświadczeniem w zakresie środków społecznego przekazu", to prezydent Lech Kaczyński powołał Elżbietę Kruk, która z mediami nigdy nie miała nic wspólnego. Do Rady jednak weszła i skutecznie tam działała. Braun przypomina też, że z kolei Lech Wałęsa odwołał kiedyś bezprawnie przewodniczącego Rady. To, że nie miał takiego prawa, potwierdził Trybunał Konstytucyjny, a mimo to przewodniczący swą misję wypełniał. Braun komentuje z żalem, że "takie właśnie jest u nas podejście do mediów publicznych".  Ma rację, ale prawda jest znacznie gorsza. Takie jest podejście naszej elity politycznej do prawa. Niech więc pracują posłowie nad nową ustawą o służbie cywilnej, ale dobrze by było, gdyby pamiętali o prawidłowości tak celnie przypomnianej przez Juliusza Brauna.