Skala mionitoringu skazanych na razie nie będzie wielka – ok. 500 osób w Warszawie i okolicach – ale kierunek jest dobry. Za parę lat już całkiem spora grupa przestępców będzie mogła odbywać kary w tym reżimie. To dobre rozwiązanie, oby tylko nie skończyło się jak z inną dobrą, ale rzadko orzekaną karą, jaką jest ograniczenie wolności połączone z pracą społecznie użyteczną.

Podobnie jak w przypadku monitoringu, sprawca niezbyt groźnego przestępstwa nie idzie do więzienia. Za swoje grzechy odpokutowuje na wolności, gdzie jest pod kontrolą kuratora sądowego, musi stosować się do różnych nakazanych przez sąd ograniczeń, a do tego musi wykonywać w tym czasie prace na rzecz lokalnej społeczności. Fachowcy od przestępczości bardzo tę karę chwalą, szczególnie jej walory wychowawcze (praca!) oraz oszczędności dla budżetu, tak podnoszone przy okazji wprowadzania monitoringu skazanych. To bardzo dobra kara, tylko niestety rzadko zasądzana. Od lat sędziowie traktują ją z rezerwą ponieważ wiedzą, że są kłopoty z jej sensownym wykonywaniem. Sąd wyznacza sprawcy taką właśnie karę, a potem dowiaduje się, że nie została ona wykonana, bo nie było gdzie skazanemu wskazać miejsca do pracy, żadna instytucja nie chciała się tego podjąć itd. Trudno o coś bardziej demoralizującego w wymiarze sprawiedliwości. Firmy i instytucje, w których takie prace mogłyby być wykonywane, unikają tego jak ognia. Nie dlatego, że nie doceniają walorów kary ograniczenia wolności. Boją się obowiązków i biurokracji z tym związanej. Instytucja przyjmująca skazanego na prace społecznie użyteczne ma obowiązek skierować go na badanie lekarskie, przeszkolić z zakresu BHP, ubezpieczyć, wydać ubranie robocze i niezbędny sprzęt, wreszcie zorganizować nadzór na tą robotą. To za wiele jak na potencjalne korzyści z tego wynikające – twierdzą szefowie firm i instytucji, i unikają tego jak tylko mogą. Jeśli jeszcze gdzieś takie prace są wykonywane, to w instytucjach komunalnych, na które jest po prostu wywierany nacisk, by się tego podejmowały. Do czego to prowadzi, informuje Serwis Samorządowy PAP.

Otóż Rafał Narloch, wójt gminy Lipnica został ukarany przez sąd za to, że naruszył prawa osób skazanych, wykonujących prace społeczne w jego gminie. Wniosek skierowała do sądu Państwowa Inspekcja Pracy, która przeprowadziła kontrolę w urzędzie tej gminy. I stwierdziła, że osoby wykonujące prace na rzecz gminy nie były przeszkolone w zakresie BHP, nie zapewniono im odzieży ochronnej, nie skierowano ich na badania profilaktyczne jak również Urząd Gminy nie wypłacał wynagrodzenia osobom, które ich nadzorowały.

Sąd w Bytowie ukarał wójta grzywną w wysokości 2 tys. zł. Wójt zapowiedział odwołanie. - Nie zgadzam się z tak wysoką karą - mówi. - Skoro sąd kieruje ich do gminy, aby odpracowali swoją karę, to powinien nam jakoś to zrekompensować. Większość z nich nie bardzo garnie się do pracy. Ktoś musi ich pilnować, a w tym czasie mógłby zrobić coś innego. Myślę, że to nie tylko nasz problem, ale i w innych gminach jest podobnie - podkreśla. Ma rację, a bytowski sąd, podobnie jak wszystkie inne, będzie miał jeszcze większe problemy z wykonywaniem kary ograniczenia wolności połączonej z pracą społecznie użyteczną. Ten problem miał być już rozwiązany. Ministerstwo Sprawiedliwości przygotowało już projekt zmian w przepisach, które mają ograniczyć listę obowiązków i kosztów ponoszonych przez instytucje przyjmujące do pracy skazanych. Jednak prace nad tym się przeciągają, a tymczasem Inspekcja Pracy działa i jest pryncypialna.