Tegoroczny, czwarty już raport „Barometr otoczenia prawnego w polskiej gospodarce” informuje, że w 2017 r. opublikowano 27 118 stron maszynopisu nowych aktów prawnych najwyższej rangi (ustaw i rozporządzeń), czyli o 15 proc. mniej niż w rekordowym pod tym względem 2016 r. To pierwszy spadek od 2011 r., a więc był to pierwszy rok od sześciu lat, w którym liczba stron nowych przepisów nie pobiła historycznego rekordu, licząc od 1918 r.

Kolejne szczyty zdobyte
Jednak autorzy opracowania podkreślają, że nadal te wskaźniki są na bardzo wysokim poziomie. I przypominają, że na początku lat 90. ubiegłego wieku, gdy Polska przechodziła we wszystkich dziedzinach transformację ustrojową, wydawane w ciągu roku nowe przepisy mieściły się na około 2 tys. stron. Potem był powolny ale systematyczny wzrost, którego szczyt nastąpił w latach 2003- 2004, gdy Polska wstępowała do Unii Europejskiej, bo potem znacząco spaść. Jednak po paru latach nastąpiło nagłe przyspieszenie, by w 2016 roku osiągnąć szczyt w postaci prawie 32 tysięcy stron nowych aktów prawnych w Dzienniku Ustaw.
Opisując wykres pokazujący to zjawisko partner zarządzający Grant Thornton Tomasz Wróblewski używa górskich metafor i twierdzi, że na początku lat 90. to były Sudety, w latach 2003-2004 Alpy, a w ostatnich latach to są Himalaje. I przyznaje, że o ile w czasie przygotowań do wstąpienia do UE wspinanie się na „alpejskie szczyty” legislacji było konieczne i uzasadnione, to obecne „szczyty Himalajów” nie mają żadnego uzasadnienia.

Za dużo tych przepisów
Według autorów raportu nadprodukcja prawa w Polsce nadal jest problemem. - Przyjęte ponad 27 tys. stron nowych aktów prawnych to nadal zdecydowanie zbyt dużo, by zwykły drobny przedsiębiorca czy indywidualny obywatel byli w stanie zapoznać się z całością nowych przepisów. Teoretycznie, gdyby chcieli choćby przeczytać nowo przyjmowane ustawy i rozporządzenia, musieliby w 2017 r. poświęcać na to 3 godziny i 37 minut każdego dnia roboczego – czytamy w opracowaniu. - Nie uważamy, że polskie prawo jest idealne i nie powinno się zmieniać. Wręcz przeciwnie, świat idzie do przodu i regulacje muszą za nim nadążać, a poza tym wiele przepisów jest źle skonstruowanych i warto docenić wysiłek polityków i urzędników, którzy starają się zmieniać te regulacje. Mimo wszystko uważam jednak, że skala produkcji prawa w Polsce jest zdecydowanie zbyt wysoka. Przepisy są zmieniane i dodawane w tak ogromnym pędzie, że nikt nie jest w stanie z uwagą ich śledzić, nie mówiąc już o ich zrozumieniu i dostosowywaniu się do nich – komentuje Tomasz Wróblewski.
A radca prawny Grzegorz Maślanko z Grant Thornton dodaje, że przy takiej ilości nowych aktów prawnych wzrasta ryzyko pogorszenia jego jakości. –Intensywne tempo prac nad nowymi przepisami, skracanie i upraszczanie procedury legislacyjnej, rezygnacja z konsultacji i uzgodnień, mocno wpływa na jakość prawa. Jeśli to się nie zmieni, to nie tylko będzie tego prawa więcej, ale ono będzie też coraz gorsze - mówi.

Warto chronić państwo prawa >>

Najmniej stabilne prawo w Europie
Według raportu Polska ma obecnie najbardziej zmienne prawo ze wszystkich państw Unii Europejskiej. Jak wynika z obliczeń Grant Thornton, w latach 2012-2014 produkowała średnio w roku prawie 56-krotnie więcej przepisów niż Szwecja, 11-krotnie więcej niż Litwa i 2-krotnie więcej niż Węgry (szacunki dotyczą zarówno liczby jak i objętości tworzonych aktów prawnych - na podstawie tych dwóch czynników obliczony został specjalny wskaźnik zmienności prawa w krajach UE). - Oznacza to, że w żadnym innym kraju unijnym rzeczywistość prawna dla obywateli i przedsiębiorców nie jest tak chwiejna i nieprzewidywalna jak w Polsce – komentuje Grzegorz Maślanko. A Tomasz Wróblewski dodaje, że gdyby ktoś chciał przeczytać te wszystkie przepisy, to musiałby na to poświęcić prawie cztery godziny z każdego dnia roboczego. A gdyby chciał czytać te akty prawne razem z zawartymi w nich odniesieniami (tylko I stopnia!) do innych aktów prawnych, to poświęciłby na to 62 lata bez przerw na spanie i jedzenie.

Mniej przepisów, więcej czasu na rozwój

W tym kontekście autorzy raportu zwracają uwagę na duże znaczenie nawet niewielkiego wyhamowania produkcji legislacyjnej. - Dzięki spowolnieniu produkcji prawa, w 2017 r. w życie weszło w Polsce o 4788 stron ustaw i rozporządzeń mniej niż rok wcześniej. Jeśli założyć, że przeczytanie jednego aktu prawnego zajmuje średnio dwie minuty, oznacza to, że przeciętny przedsiębiorca czy obywatel, który chce mieć pewność, że jest na bieżąco ze zmianami w prawie, w minionym roku musiał teoretycznie na czytanie aktów prawnych poświęcić o blisko 10 tys. minut, czyli 160 godzin mniej niż rok wcześniej. To z kolei oznaczałoby, że szef firmy dostał w ciągu roku 20 dodatkowych dni roboczych, które zamiast na śledzenie legislacyjnych zmian mógł poświęcić rozwijaniu podstawowej działalności swojej firmy – czytamy w komentarzu do analizy.
- O nadprodukcji prawa w Polsce trzeba głośno mówić, bo to jest hamulec rozwoju – komentuje Tomasz Wróblewski. I dodaje, że ten problem wystąpi szczególnie ostro w okresie gorszej koniunktury gospodarczej. – Bo gdy wiatr wieje w odpowiednią stronę, to jeśli nawet są jakieś hamulce, to nie odczuwa się ich bardzo, ale przecież świetna koniunktura kiedyś się skończy – mówi.

I na koniec wskazuje na bardzo istotny skutek tej ogromnej fali legislacji, jakim jest życie przedsiębiorców w ciągłym zagrożeniu. – Jeśli nie jesteśmy w stanie tego wszystkiego znać, to jest takie poczucie, że może nieświadomie łamię jakieś prawo i jest tylko kwestia, kiedy się to wyda – podsumowuje Tomasz Wróblewski.

Więcej o raporcie>>