Potrzebna, bo nie do utrzymania jest taka sytuacja, że obciążenie pracą pomiędzy różnymi sądami, a szczególnie pomiędzy tymi z dużych i małych miast, jest nawet 10-krotne. Na niekorzyść tych dużych oczywiście. Nie można też nie szukać tego typu zmian w kraju, który ma jedną z największych w Europie armii sędziów (drugie miejsce!) i zarazem jedne z najgorszych w tejże Europie wskaźników efektywności pracy sądów (przedostatnie miejsce pod względem długości oczekiwania na wyrok!).
Oczywiście, to nie tylko skutek niskiej jakości i małej efektywności pracy sędziów. To także problem nadmiernie rozbudowanej kognicji sądów, złej organizacji ich pracy, złych procedur procesowych i paru jeszcze innych czynników. Ale czy sędziów całkowicie można zwolnić z odpowiedzialności za ten stan rzeczy? Na pewno nie. A szkoda, że o tym tak mało się mówi, że to jest w wymiarze sprawiedliwości temat tabu. Że każda próba rozmowy na ten temat odbierana jest jako zamach na sędziowską niezawisłość. Szkoda też, że z zapowiedzi wprowadzenia do sądów „menadżerskiego sposobu zarządzania”, co było formułowane na wstępnym etapie prac nad obowiązującą już nową ustawą o ustroju sądów powszechnych, zostali dyrektorzy odpowiedzialni za remonty i zaopatrzenie, no i może jeszcze za pracę sekretarek.
Od wielu lat mówi się o potrzebie usprawnienia pracy polskich sądów. Ale żeby cokolwiek w tej sprawie robić, najpierw należy przeprowadzić porządny audyt. Czyli zatrudnić zewnętrznych fachowców (nie brakuje takich), którzy przeanalizowaliby organizację i strukturę, przebiegi informacji, potencjał kadr i jego wykorzystanie, ale także procedury obowiązujące w sądach i parę innych rzeczy. Nigdy tego nie zrobiono, a w każdym razie o niczym takim opinia publiczna nie była informowana. Gdyby minister miał taki materiał, to zapewne łatwiej by mu było bronić swojej reformy. A może też wynikałoby z niego, że powinna ta reforma pójść znacznie dalej. Bo samo stwierdzenie w komunikacie resortu, przypominającym o wchodzeniu reformy w życie, że jedną z przyczyn złego stanu naszego wymiaru sprawiedliwości „jest nadmierne zbiurokratyzowanie i rozdrobnienie sądownictwa w Polsce”, to za mało.
Gdyby za przygotowanymi przez resort zmianami stały poważne analizy, to zapewne łatwiej byłoby dyskutować z argumentami części sędziów, że wszystko jest w porządku, a reforma jest tylko po to, by im dokuczyć. Łatwiej też może by było dyskutować z sędziami, dla których nie do przyjęcia jest to, że do pracy będą musieli dojeżdżać np. 30 km do sąsiedniego miasta. To dopiero represja. Nikt przecież w Polsce nie dojeżdża tyle do pracy. Łatwiej też byłoby odrzucić wniosek pewnego trzydziestoparoletniego sędziego, który w związku z tą reformą poprosił o przeniesienie w stan spoczynku. Nie godzi się ten młody człowiek na dojeżdżanie do innego miasta, więc chce pobierać do śmierci pełne wynagrodzenie sędziego i nic nie robić. Kto wie, czy nie uda mu się tego celu osiągnąć.
Czytaj takżeOd nowego roku znika 79 sądów rejonowych