Proces rozpoczął się we wrześniu 2016 r. przed Sądem Rejonowym dla Warszawy- Mokotowa. Był to kolejny proces kardiochirurga w tej sprawie po uchyleniu przez sąd II instancji pierwotnego orzeczenia w zakresie części zarzutów korupcyjnych. W pierwszy dotyczący kardiochirurga i - wówczas - 20 jego pacjentów, sąd pierwszej instancji skazał go na na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata i grzywnę za przyjęcie ponad 17,5 tys. zł od pacjentów. G. został wtedy skazany za część zarzutów korupcyjnych z łącznej liczby 42 zarzutów, jakie usłyszał. Uniewinniono go od 23 zarzutów, m.in. mobbingu wobec podwładnych i z części zarzutów korupcyjnych.

W kwietniu 2014 r. druga instancja uchyliła uniewinnienie G. oraz kilku jego pacjentów i zwróciła w tym zakresie sprawę sądowi rejonowemu. Odesłała do SR sprawę kopert wręczanych G. w jego gabinecie. Sąd nie przesądził jednak, że doszło do wręczenie łapówek, ale wskazał, że w tym zakresie nie było wystarczającego uzasadnienia sądu rejonowego. 

 


Uniewinnienie i zapowiedź skargi nadzwyczajnej

W marcu Sąd Najwyższy uniewinnił kardiochirurga Mirosława G. od zarzutu nieumyślnego doprowadzenia do śmierci pacjenta. Pełnomocnik rodziny zmarłego zapowiedział, że będzie rozważał złożenie skargi nadzwyczajnej w tej sprawie. 

Czytaj:  Resort chce wyszkolić tysiąc specjalistów zajmujących się zdrowiem psychicznym dzieci>>

Ten wątek od początku budził największe emocje.   W 2006 roku, Mirosław G. - były ordynator kardiochirurgii szpitala MSWiA w Warszawie, operował Floriana M. Pacjent operację przeżył, ale cztery dni po jej przeprowadzeniu jego stan się pogorszył. Wówczas personel szpitala odkrył, że w jego sercu został gazik, używany podczas operacji. Zdaniem prokuratury zawiadomiony o tym dr Mirosław G. miał nie zareagować w porę i za późno zdecydować o ponownym operowaniu M. Niedługo potem Florian M. zmarł. 

Prokuratura zarzuciła lekarzowi, że wbrew ciążącemu na nim obowiązkowi "nie zastosował procedury, która mogłaby odkryć lub wykluczyć obecność ciała obcego u pacjenta", zaś jego pozostawienie "miało doprowadzić do skutku w postaci śmierci pacjenta". W czasie procesu nieoficjalnie mówiło się o konflikcie w klinice, sam G. nie przyznawał się do winy, a jego obrona podnosiła, że za liczenie gazików odpowiadała instrumentariuszka. 

 

Oskarżony został też biegły, który sporządzał na potrzeby procesu opinie. Profesor Ryszard J. przedstawiał je na dwóch rozprawach, trwających po kilka godzin. Ocenił, że pacjent kardiochirurga, był leczony zgodnie ze sztuką lekarską - i co wzbudziło najwięcej emocji i pytań - że pozostawienie w sercu gazika było błędem, "ale nie bezpośrednią przyczyną śmierci pacjenta". Prokuratura zarzuciła mu złożenie fałszywych opinii.