W Sejmie rozpoczął się prawdziwy zdrowotny maraton To właściwe słowo, jeśli pod uwagę weźmie się zarówno liczbę ustaw, które trzeba uchwalić, jak i wagę problemów, które należy rozwiązać. Na początek pod obrady Izby trafiło 11 projektów, ale to daleko nie wszystko. Rząd i koalicja zapowiadają wkrótce kolejne projekty i to wcale nie jakieś marginalne czy uzupełniające.  W pakiecie startowym znalazły się propozycje zmian w zasadach organizacji placówek służby zdrowia, formach finansowania opieki zdrowotnej, przepisy o dodatkowych ubezpieczeniach.

Nie ma wśród nich natomiast koszyka świadczeń gwarantowanych, a bez tego reformowanie całego systemu nie uda się. Można oczywiście ustalić wcześniej zasady przekształacania zoz-ów w społki prawa handlowego i jest pewna szansa, że takie struktury zadziałają w przyszłym systemie. Nie można jednak projektować nowych sposobów finansowania usług medycznych, jeśli nie wiadomo na co te pieniądze mają być wydawane. Samą składkę zdrowotną można podnieść do 10 proc. jak chce PO albo do 12 proc. według projektu LiD, czy nawet 13 proc. wg PiS bez zreformowania całego systemu, bo ten dotychczasowy też te pieniądze chętnie połknie. Tyle, że bez pozytywnego efektu. Ale już na peweno bez określenia warunków brzegowych, jakimi jest ustalenie wykazu usług finansowanych ze składki zdrowotnej, nie da się stworzyć systemu dodatkowych ubezpieczeń.

Tymczasem taki projekt rząd za pośrednictwem posłów PO złożył. Jest w nim mowa o ubezpieczeniu komplementarnym, które miałoby pokrywać koszty usług nie finansowanych przez NFZ. Tylko jakich? Skoro nie wiadomo, za co NFZ będzie płacił, bo nie ma ciągle "koszyka". W tle pojawia się nawet cena z tego kota w worku - polisa miałaby kosztować "od kilkudziesięciu do stukilkudziesięciu" złotych miesięcznie. Niby nie tak wiele i podobno z badań wynika, że większość z nas bez szemrania byłaby skłonna za to płacić. Gorzej może być z proponowanym ubezpieczeniem suplementarnym, które gwarantowałoby to, o co nam tak napradę chodzi. Czyli możliwość wyboru lekarza, negocjowania terminu operacji, dobre warunki w szpitalu. To brzmi obiecująco, ale ma kosztować od 500 do 1500 zł miesięcznie. Dla jasności warto dodać, że to byłoby więcej niż ogromna większość z nas płaci obecnie składki zdrowotnej. 

Trudno nawet dyskutować, jak wielu chętnych byłoby na taką usługę, gdy nie wiadomo za co miałyby być te pieniądze. Jeśli nie ma koszyka świadczeń gwarantowanych, to na jakiej podstawie miałaby tu powstać jakaś sensowna oferta na te niegwarantowane? Zbyt wiele faktów wskazuje, że autorzy tych projektów nie bardzo jeszcze wiedzą, jak ten przyszły model systemu ochrony zdrowia ma wyglądać. Parlamentarnych prac na pakietem ustaw nie można więc traktować poważnie. Nie traktują ich też tak sami posłowie, których podczas pierwszego czytania projektów było na sali ok. 40!