Projekt zakazuje uczestnictwa w zgromadzeniach osobom zamaskowanym. Wyjątkiem od tej propozycji miałyby być sytuacje, gdy organizator w zawiadomieniu do urzędu gminy zawarłby informację o planowanym udziale zamaskowanych osób. Za przebieg zgromadzenia miałby odpowiadać jego przewodniczący, który musiałby być łatwo rozpoznawalny wśród pozostałych uczestników demonstracji. Zgodnie z propozycją uczestnicy manifestacji, jak również osoby postronne, zakłócające jej przebieg, musiałyby stosować się do poleceń przewodniczącego. Propozycja daje też organom gminy możliwość zakazania organizacji dwóch lub więcej zgromadzeń w tym samym miejscu lub czasie, jeżeli doprowadzić to może do naruszenia porządku publicznego.

 

Prof. Łętowska przypomina, że prezydencka inicjatywa pojawiła się po zamieszkach w Warszawie w dniu 11 listopada ubiegłego roku. - Ale to nie pierwszy raz narodowcy pobili się z lewicowcami, tylko że jeśli przy poprzednich takich wydarzeniach ich ocena i dyskusja o nich koncentrowała się wokół zasad działania służb porządkowych, to w tym przypadku zaraz pojawił się postulat zmiany prawa o zgromadzeniach. Zaś służby porządkowe, o dziwo, zebrały pochwały. Widać już się nauczyły swojej roli - mówi Ewa Łętowska.

Postulat zmiany prawa padł z ust Prezydenta RP, ale prof. Łętowska przypomina, że wcześniej usłyszała panią prezydent Warszawy, która w dość dramatyczny sposób stwierdziła: no a cóż ja mogę zrobić, prawo nakazuje mi po prostu przyjęcie do wiadomości faktu zorganizowania demonstracji, a ja nie mogę tu niczego sugerować, ani tym bardziej zakazać. A do tego, by wykazać podstawę do takiego podejścia, przypomniała sytuację, że gdy wczesniej zakazała manifestacji pod hasłem "Uwolnić konopie", czy jakoś tak, to przegrała w sądzie administracyjnym.


Krzysztof Sobczak: Uważa pani, że władze Warszawy mogły to jakoś inaczej rozegrać?

Mogły, a te wyjaśnienia pani prezydent zrobiły na mnie nienajlepsze wrażenie. Szczególnie, że bezpośrednim ich skutkiem była zapowiedź Prezydenta Państwa (i to tak spiesznie złożona, jeszcze tego samego dnia!), który wyraźnie do tych kłopotów stołecznych władz nawiązywał, gdy stwierdzał, że prawo dotyczące zgromadzeń powinno być zmienione. Martwi mnie takie podejście do tego problemu. Bo to, że szeroka publiczność nie ma pojęcia o tym jak właściwie wygląda prawo o zgromadzeniach, to jeszcze pół biedy. Ale jeżeli nie znają go ci, którzy mają decydować, jak je stosować, to już jest poważny problem. Bo albo oni rzeczywiście tego nie wiedzą, co jest samo w sobie niedobre, albo manipulują tą wiedzą.

 

Ale to mogła prezydent Warszawy coś zrobić, by nie doszło do spotkania tych dwóch demonstracji?

Oczywiście, władze mają możliwość odmowy zgody na zgromadzenie, jeżeli występuje zagrożenie dla porządku publicznego, bezpieczeństwa ludzi. Tylko to musi być odpowiednio uzasadnione, a dobrze uzasadniać takich sytuacyjnych ocen administracja po prostu nie potrafi. To problem nie tyle wiedzy, co chyba kompetencji czysto pisarskiej. A z kolei ci, którzy zgłaszają przemarsz, mają święte prawo maszerować. Jeżeli więc wydano im zgodę, to należało im to umożliwić. W związku z tym dopuszczenie do blokowania, a jeszcze przy pomocy bojówek, było czymś niewłaściwym.

 

Sądzi pani, że w tej sytuacji organizatorom tej manifestacji środowisk lewicowych, której elementem miało być blokowanie marszu narodowców, należało odmówić?

Tak. A przynajmniej nie pozwolić na manifestowanie swoich przekonań w tym miejscu. Tym bardziej, że jeżeli organizatorzy tego zgromadzenia prosili "Antifę" o obronę (albo przynajmniej zgodzili się na jej udział), to można było się spodziewać, że do konfliktu dojdzie, że pobiją się.

 

Tu nie trzeba nawet bardzo wysilać wyobraźni, bo te grupy już nieraz biły się.

No i wiedząc to, należy powiedzieć: chcecie zorganizować festyn, to proszę bardzo, ale gdzieś indziej. Wybierzcie jakieś inne miejsce. Przecież Warszawa to duże miasto, w którym można znaleźć szereg innych dobrych lokalizacji na takie zgromadzenie, niekoniecznie nawet na peryferiach.

 

No ale jeśli pani twierdzi, że władze mogą odmówić zgody na taką kontrmanifestację, albo postawić jej organizatorom jakieś warunki, to dlaczego tego nie robią?

W mojej ocenie to jest ucieczka od wolności, którą demonstrują nam urzędnicy. Bo nie chcą decydować, i nie chcą decydować proporcjonalnie. Urzędnikom najbardziej odpowiada taka sytuacja, że albo zawsze wydaję zgodę, albo nigdy jej nie wydaję. Natomiast nie lubią oceniania sytuacyjnego. Bo ocena sytuacyjna to jest branie na siebie odpowiedzialności. A do tego w telewizji, w głównych wiadomościach prezydent miasta mówi coś, co jest przejawem oportunizmu organów administracji. Chce nam wmówić, że prawo jest inne niż jest, a także, że chce by prawo ograniczyło nam wolność zgromadzeń. A media to kupiły, bo nie rozumieją za bardzo problemu, a do tego same też podczas tych demonstracji i kontrdemonstracji nieźle oberwały. Uważam to za szczególnie naganne, a także za daleko idącą manipulację wiedzą przez administrację. W imię własnej wygody i w imię uchronienia się przed krytyką, lansuje się zmianę ustawy. A co gorsze, podchwycił to Prezydent Polski, który już po kilku dniach przedstawił propozycje nowelizacji prawa o zgromadzeniach.

 

Powyższa opinia jest fragmentem  książki Ewy Łętowskiej i Krzysztofa Sobczaka pt. "Rzeźbienie państwa prawa. 20 lat później", która ukazała się nakładem wydawnictwa Wolters Kluwer Polska.