Przeciętna sprawa rozstrzygana jest przez niego przez kilka lat. Czyli międzynarodowy sąd, który rozpatruje dużo skarg na przewlekłość procesów sądowych w różnych krajach, cierpi na taką samą przypadłość. Przykładem jest orzeczenie w jednej z ostatnich polskich spraw: 10 stycznia Trybunał rozpatrzył złożoną pięć i pół roku wcześniej skargę Danuty P. na to, że sądził ją asesor sądowy, a nie niezawisły sędzia.
Trybunał padł ofiarą własnego sukcesu: uznany przez Europejczyków za ostatnią instancję od wyroków sądów krajowych, zalewany jest ich skargami. Z 47 państw, które poddały się jurysdykcji Trybunału, wpłynęło w ubiegłym roku 64,5 tys. skarg. Najwięcej pochodzi z takich państw, jak Rosja (26 proc.), Turcja, Włochy, Rumunia, Ukraina i Polska (10 proc. skarg).
Ogromną większość skarg sędziowie strasburscy uznają za niedopuszczalne i odrzucają bez rozpatrywania. W 2011 r. rozstrzygnęli zaledwie 1,5 tys. spraw. To właśnie na etapie selekcji pojawia się pierwszy zator.Trybunał strasburski od lat próbuje się reformować, m.in. zaostrzając kryteria dopuszczalności skarg. Ostatnio swój pomysł ogłosił premier Wielkiej Brytanii David Cameron. Uważa, że Strasburg powinien samodzielnie i skutecznie zajmować się tylko najpoważniejszymi naruszeniami praw człowieka, a nie być zalewany strumieniem skarg.
Źródło: Rzeczpospolita 24.02.2012.