Rozmowa z Andrzejem Kurowskim, laureatem Konkursu Prawnik Pro Bono
Krzysztof Sobczak: Czy pamięta pan, kiedy rozpoczęła się pańska działalność pro bono?
Andrzej Kurowski: Żeby powiedzieć o korzeniach tej mojej aktywności, trzeba wspomnieć o tym, że pochodzę ze społecznikowskiej rodziny. Moja mama była nauczycielką, a ojciec oficerem Wojska Polskiego, i oboje angażowali się w różnorodne przedsięwzięcia społeczne. A więc ja także uczestniczyłem w takich pracach już w szkole średniej, a potem na studiach w Toruniu. Tam m.in. pracowałem w akademickim radiu. Ale w działalność pro bono w takim rozumieniu jak obecnie, włączyłem się już po studiach. Gdy po dyplomie w 1974 r. wróciłem do Olsztyna pojawiło się pytanie, czy znajdzie się praca dla niewidomego prawnika.
No właśnie, jako osobie niewidomej nie było chyba panu łatwo ukończyć studia?
Udało mi się dzięki ogromnemu zaangażowaniu mojej mamy. To ona nagrywała mi przez wszystkie lata studiów akademickie podręczniki prawnicze, z których się uczyłem. Mama też bardzo się martwiła, czy znajdę pracę po studiach. W poszukiwanie zajęcia dla mnie zaangażowało się wielu jej przyjaciół i pierwszym efektem tych zabiegów była propozycja włączenia się w działalność tworzonego wtedy w Olsztynie telefonu zaufania.
Ale to była działalność społeczna. A co z pracą?
Okazało się, że z tym nie było tak źle. Zostałem zatrudniony jako referent prawny we Włókienniczej Spółdzielni Inwalidów w Olsztynie. Pracowałem tam pod kierunkiem i opieką bardzo doświadczonego radcy prawnego, z której to opieki bardzo dużo skorzystałem. Szybko podjąłem naukę na aplikacji radcowskiej i zacząłem się specjalizować w prawie spółdzielczym. Skończyłem aplikację bez problemów, potem jeszcze studia podyplomowe na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, potem kolejne w dziedzinie prawa europejskiego na uniwersytecie w Toruniu. I przez wiele lat pracowałem jako radca prawny w spółdzielczości inwalidzkiej. Gdy po zmianie ustawy o radcach prawnych stało się możliwe prowadzenie przez nas praktyki w formie własnych kancelarii, założyłem taką kancelarię, łącząc to z pracą w spółdzielniach, z którymi byłem i jestem związany dotychczas.
Został pan w tym roku uhonorowany tytułem Prawnik Pro Bono w konkursie Fundacji Uniwersyteckich Poradni Prawnych i dziennika „Rzeczpospolita”, więc wróćmy do początków pana aktywności tego typu.
W grudniu 1974 r. rozpocząłem społeczne dyżury w Olsztyńskim Telefonie Zaufania.
Pełnił pan te dyżury jako prawnik?
Nie tylko. Byłem prawnikiem, ale praca w telefonie zaufania wymaga różnych umiejętności. Przede wszystkim aktywnego słuchania ludzi i takiego prowadzenia rozmowy, by rozładować emocje osoby po drugiej stronie łącza. Oczywiście, w zasadzie w każdej takiej rozmowie, gdy jej tematem jest jakieś uzależnienie, często także przemoc, pojawiają się problemy prawne. Więc osoba prowadząca taką rozmowę musi być przygotowana na szersze, życiowe spojrzenie na różne sprawy. Często taka rozmowa prowadzona jest przez więcej niż jedną osobę. Mamy taką aparaturę, która pozwala np. psychologowi łączyć się z prawnikiem, nawet w domu, gdy udział takiego specjalisty w rozmowie okazuje się konieczny. Jak sobie przypominam taki nocny dyżur sprzed kilku dni, to na siedem przeprowadzonych rozmów w ponad połowie pojawiły się problemy prawne, przy których wyjaśnianiu musiałem wykorzystywać swoją wiedzę prawniczą.
Jak pan może pomóc takiemu rozmówcy?
Mogę podpowiadać, sugerować określone rozwiązania, ale moje możliwości są w tym przypadku ograniczone. Jako prawnik muszę zawsze robić zastrzeżenie, że przez telefon, bez zapoznania się z dokumentami, możemy tylko wskazywać pewne możliwości, opisywać konsekwencje określonego działania. Nie mogę w takiej sytuacji powiedzieć czegoś jednoznacznie, wskazać jedynie słuszną drogę.
Czy czasem takie sprawy mają dalszy ciąg? Czy np. umawia się pan z taką osobą na dokończenie sprawy?
Nie, zasada działania telefonu zaufania na to nie pozwala. W tej instytucji obowiązuje absolutna reguła anonimowości, przestrzegamy też zasady – zarówno prawnicy, jak i psychologowie – że nie przejmujemy rozmówców z telefonu zaufania do naszej praktyki zawodowej. Ale często podczas dyżuru dość szczegółowo tłumaczę rozmówcy, co ma zrobić, bywa że przez telefon dyktuję treść pisma procesowego. Jeśli jednak z rozmowy wynika, że nad sprawą powinien się pochylić prawnik, to staramy się takiej osobie wskazać, gdzie może z tym pójść. Ale w żadnym razie nie do mojej kancelarii.
Telefon zaufania, w którego prace jest pan zaangażowany od 36 lat, to nie jedyna forma pańskiej aktywności pro bono?
Bardzo często zwracają się do mnie różne osoby, z prośbą o pomoc w zorganizowaniu różnego rodzaju stowarzyszeń, najczęściej zajmujących się sztuką albo pomocą drugiemu człowiekowi. Wielu takim organizacjom pomagałem w stworzeniu prawnych podstaw ich działalności i z wieloma z nich do dziś współpracuję. Na przykład Stowarzyszenie Pomocy Dzieciom Stokrotka, zajmujące się udzielaniem pomocy dzieciom z rodzin dotkniętych problemem alkoholowym, Stowarzyszenie Wspierania Dzieci o Szczególnych Zdolnościach, Warmińsko-Mazurskie Stowarzyszenie Pomocy Dzieciom z Niepełnosprawnością Ruchową i Niepełnosprawnością Sprzężoną, prowadzę stowarzyszenie absolwentów i przyjaciół III Liceum Ogólnokształcącego w Olsztynie, które ukończyłem, od siedmiu kadencji jestem sędzią sądu koleżeńskiego Polskiego Związku Niewidomych, a od pięciu kadencji jego przewodniczącym. To też jest działalność pro bono. Współpracuję z olsztyńskimi amazonkami, pomagając im w wielu sprawach, również ze Stowarzyszeniem Stwardnienia Rozsianego i paroma innymi organizacjami grupującymi osoby chore lub niepełnosprawne. Zresztą wśród ludzi jest rozpowszechniona informacja, że do Andrzeja można się zwrócić z prośbą o radę czy pomoc, i ja w miarę możliwości pomagam. Jestem również aktywny w Warmińsko-Mazurskim Sejmiku Osób Niepełnosprawnych.
Ale nie tylko w tej sferze koncentruje się pańska działalność?
Uczestniczę też w wielu działaniach ze sfery kultury. Prowadzę np. sprawy prawne olsztyńskiej Fundacji Środowisk Twórczych, także obsługę prawną stowarzyszenia Starówka Razem, organizacji działającej na rzecz rozwoju naszego starego miasta. W moim domu jest siedziba innego artystycznego stowarzyszenia, mianowicie Warmińsko-Mazurskiego Stowarzyszenia „Areszt Sztuki”, którego celem jest wspieranie twórców z różnych dziedzin – malarzy, grafików, aktorów, którzy skupiają się w swojej twórczości i działaniach artystycznych na popularyzacji Olsztyna oraz Warmii i Mazur. Obsługuję AZS Olsztyn, czyli znaną drużynę siatkarską grającą w ekstraklasie. Robię to społecznie od siedmiu lat, a ponieważ problemów prawnych nie jest tam mało, to de facto jestem jednym ze sponsorów tej drużyny. Podobnej pomocy udzielam też klubowi Traweland, który występuje w ekstraklasie piłki ręcznej. Robię to, ponieważ uważam, że te dwa kluby sportowe promują moje miasto, w którym jestem zakochany, chociaż nie urodziłem się tutaj Na początku czerwca organizuję w Olsztynie już po raz piąty mistrzostwa żeglarskie szkół ponadgimnazjalnych. Przez wiele lat byłem też aktywnym działaczem Towarzystwa Przyjaźni Polsko–Brytyjskiej. Gdy parę lat temu stowarzyszenie absolwentów mojego liceum zorganizowało zjazd, byłem przewodniczącym jego komitetu organizacyjnego.
Dużo tego!
No, tak. Moi przyjaciele czy znajomi nawet żartują sobie, że w tym mieście niewiele jest rzeczy, w których nie uczestniczę. To oczywiście przesada, ale faktem jest, że biorę w różny sposób udział w wielu przedsięwzięciach. Jestem np. miłośnikiem muzyki, więc współpracuję przy organizacji wielu olsztyńskich koncertów, w tym także charytatywnych.
Czyli to nie tylko pomoc w zarejestrowaniu organizacji czy w obsłudze prawnej?
Jestem członkiem wielu z tych stowarzyszeń i uczestniczę na bieżąco w ich działalności, biorę udział w posiedzeniach, zebraniach. Na przykład Fundacja Środowisk Twórczych, która została założona przez 27 olsztyńskich artystów, trak- tuje mnie jak 28 fundatora, chociaż nie ma mnie na oficjalnej liście. Ostatnio stowarzyszenie Starówka Razem nadało mi honorowe członkostwo. Niczego to w moim życiu nie zmienia, ale gdy chciałem zapłacić składkę członkowską, to odmówiono przyjęcia, ponieważ honorowi członkowie nie płacą. Zawsze płaciłem te 60 złotych rocznie i nadal chciałbym płacić, bo to jest takie stowarzyszenie, które prowadzi ważną pracę na rzecz naszego miasta, więc te pieniądze też by się przydały.
Właściwie z wszystkimi stowarzyszeniami, które pomagałem kiedyś zakładać, jestem nadal związany. W swoim czasie organizowałem Monar w Olsztynie i przyjaźniłem się z Markiem Kotańskim.
Jak pan sobie z tym radzi czasowo i organizacyjnie? Wystarcza doby na to wszystko? Zostaje czas na pracę zawodową?
Jakoś sobie z tym radzę. Właśnie jadę na czterodniową wycieczkę do Lwowa, bo lubię podróżować po kraju i po świecie. Do Lwowa jadę już po raz czwarty, ale np. w Anglii byłem siedem razy, zwiedziłem też Izrael, Tunezję, Hiszpanię, Belgię, prawie całą Europę. Byłem też nad Morzem Azowskim, żeglowałem z przyjaciółmi po Morzu Egejskim. Do tego dużo czytam, chodzę, a nawet wyjeżdżam do innych miast na koncerty. Byłem np. w Budapeszcie na koncercie Erica Claptona, w Pradze na Rolling Stonesach, byłem cały tydzień w Liverpoolu na The Beeatles Week, gdzie kapele z całego świata grają muzykę tego zespołu. Mam dużą płytotekę, ponad pięć tysięcy egzemplarzy. Staram się tak sobie organizować czas, by na wszystko go starczyło. Teraz, podczas podróży także mam włączony telefon i z autokaru przeprowadziłem kilkanaście rozmów na tematy związane z moją aktywnością zawodową lub pro bono.
Jest jeszcze praca zawodowa…
Oczywiście, że jest. Ja obsługuję na podstawie stałych zleceń 20 podmiotów gospodarczych. W tym są całkiem duże firmy i instytucje, np. Fundacja Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego „Żak”, która zatrudnia 250 osób, Masterpress Spółka Akcyjna to firma, w której pracuje 300 osób, Spółdzielnia Inwalidów z Lidzbarka Warmińskiego – 600 osób, i wiele innych. Prowadzę jednoosobową kancelarię, w której zatrudniam dwóch pracowników administracyjnych, w tym również syna, który jest informatykiem i moim asystentem. Do tego mam jeszcze dwie lektorki, które zajmują się tylko czytaniem dla mnie na głos różnych materiałów oraz przygotowywaniem pod moje dyktando dokumentów i korespondencji. Dużo pomaga mi żona, szczególnie w tych działaniach pro bono prowadzonych po pracy. Przy moich ograniczeniach to wymaga trochę dodatkowego zachodu, ale przy dobrej organizacji można sobie z tym poradzić. Śpię niewiele, bo jakieś sześć godzin na dobę, cały wolny czas spędzam ze słuchawką w uchu, słucham jakiejś książki albo uzgadniam różne sprawy przez telefon. Na mieście też ludzie często widują mnie z telefonem, bo właśnie dzwoni ktoś z ważnym dla niego pytaniem. Rzeczywiście jestem ciągle zajęty, ale znajduję też czas na różne przyjemności, również na spotkania z przyjaciółmi. Bardzo mnie to cieszy, że mam wielu przyjaciół, którzy też wiele mi pomagają w podejmowanych przeze mnie działaniach. Podczas wręczania nagrody w redakcji „Rzeczpospolitej”, gdzie wcześniej prezentowano największe polskie kancelarie, zatrudniające po kilkudziesięciu, a nawet ponad stu prawników, powiedziałem, że mimo iż prowadzę tylko jednoosobową kancelarię, to gdyby policzyć wszystkich adwokatów, radców prawnych, a nawet prokuratorów, z którymi współpracuję, wyszedłby z tego też całkiem duży zespół, który mógłby się z nimi równać liczebnością. Ale współpracuję też z ekonomistami, psychologami i przedstawicielami wielu innych zawodów.
Czy jest w tej pańskiej wieloletniej działalności pro bono jakaś sprawa, którą pan szczególnie zapamiętał, z której jest pan wyjątkowo zadowolony?
Było bardzo wiele takich spraw, ale bez wątpienia najważniejszą z nich jest Olsztyński Telefon Zaufania. To praca, której poświęciłem najwięcej czasu, ale ona też daje mi najwięcej satysfakcji. Cieszę się, że udało się tam zgromadzić duży zespół fachowców z różnych dziedzin, z którymi wspólnie robimy naprawdę dobrą robotę.
Wiele satysfakcji sprawia mi też współpraca z różnymi organizacjami zrzeszającymi ludzi niepełnosprawnych. Ze względu na moje osobiste doświadczenia, jest to dla mnie bardzo ważne, by pomagać ludziom w udowadnianiu, że nie są gorsi od innych, że mogą być pełnowartościowymi członkami społeczeństwa i pełnosprawnymi pracownikami.
Pan to najlepiej udowodnił swoim przykładem.
To dla mnie bardzo ważne, mam ogromną satysfakcję z tego, że mogę wykonywać zawód radcy prawnego. Wiem zresztą, że jest jeszcze w Polsce kilku niewidzących radców i adwokatów, a nawet jeden notariusz.
Ale jeszcze nie dla wszystkich w naszym kraju jest oczywiste, że osoba niepełnosprawna może pracować jak inni, że może pełnić ważne społecznie role. Słyszał pan o zwolnieniu przez prokuraturę pani asesor, która po wypadku porusza się na wózku? Teraz toczy się proces sądowy o przywrócenie jej do pracy, ale prokuratura nadal robi trudności.
Tak, znam tę sprawę i nie mogę zrozumieć stanowiska prokuratury. Dla mnie jest oczywiste, że ta pani jest w stanie wypełniać obowiązki prokuratora. Nawet jeśli miałaby trudności z uczestnictwem np. w terenowej wizji lokalnej, to od czego jest podział pracy, który przecież stosuje się w każdej instytucji. Trzymam kciuki za nią i jestem przekonany, że w końcu wygra tę sprawę.