W wyroku z 28 września 2008 r. (SK 52/05) Trybunału Konstytucyjnego stwierdził, że przepisy ustawy  prawo prasowe nakładające na dziennikarzy obowiązek autoryzacji i określające sankcje (o karnym charakterze) za niewykonanie tego obowiązku (odpowiednio art. 14 i 49) nie naruszają polskiej Konstytucji. Po wyroku, który zapadł przy głosie odrębnym sędziego Andrzeja Rzeplińskiego, Helsińska Fundacja Praw Człowieka zorganizowała dyskusję panelową, stanowiącą komentarz do orzeczenia TK. Podczas debaty sformułowałem osiem argumentów, które wskazywały (czasami już samodzielnie), dlaczego moim zdaniem regulacja dotycząca autoryzacji powinna zostać uznać za niezgodną z Konstytucją RP i Europejską Konwencją Praw Człowieka (publikacja pokonferencyjna pt. Autoryzacja wypowiedzi w prawie prasowym – wyrok TK i co dalej dostępna jest tutaj; zob. także zapis audio z konferencji).
Skargę konstytucyjną, która prowadziła do wyroku TK 28 września 2008 r. wniósł dziennikarz „Gazety Kościańskiej” Jerzy Wizerkaniuk. Skoro instytucji autoryzacji nie udało się zakwestionować przed Trybunałem Konstytucyjnym, pozostawał mu Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu.
Dzisiaj (5 lipca 2011 r.) Trybunał w Strasburgu wydał wyrok w sprawie Wizerkaniuk przeciwko Polsce, jednogłośnie orzekając, że doszło do naruszenia art. 10 Konwencji, gwarantującego swobodę wypowiedzi. Byłem pewien, że właśnie taka będzie konkluzja werdyktu, wpisująca się w naturalny sposób w dotychczasowe strasburskie orzecznictwo (szczególna ochrona wypowiedzi dziennikarskiej, wywiad z politykiem, sankcja karna). Ciekawiło mnie natomiast, czy, a jeśli tak, to jak mocno Trybunał zdecyduje się bezpośrednio na krytykę polskiej regulacji, która była podstawą prawną dla wymierzonej sankcji.
Aby pozostawać w zgodzie z Konwencją, ograniczenie swobody wypowiedzi musi być równocześnie przewidziane przez prawo (legalność), chronić co najmniej jedno z dóbr (interesów) wyraźnie wskazanych w art. 10 (celowość) i konieczne w demokratycznym społeczeństwie. Trybunał oznajmia w wyroku Wizerkaniuk, że ma wątpliwości już co do celowości ingerencji (par. 63). To bardzo rzadki przypadek, gdy na wstępnym, rudymentarnym poziomie związanym z „jakością prawa” identyfikowana jest wada krajowego ustawodawstwa. Ale Trybunał zgodnie ze swoją zwyczajową metodologią  tego wątku nie rozwija, koncentrując się na braku konieczności.
Strasburski Trybunał wybrał mocny wariant krytyki (choć dwaj sędziowie: Lech Garlicki i Liljana Milović preferowali w zdaniu równoległym „słabsze podejście”). Trybunał wskazuje na rodowód przepisu o autoryzacji: znalazł się on w prawie prasowym z 1984 r, uchwalonym w czasach komunistycznego PRL-u. Ta regulacja, pomimo licznych (12!) nowelizacji została jednak utrzymana. Trybunał nie ukrywa, że takiej decyzji nie rozumie, bo przepisów o autoryzacji „nie daje się pogodzić z celami demokratycznego społeczeństwa i ze znaczeniem swobody wypowiedzi w kontekście takiego społeczeństwa” (par. 84 wyroku). W innym miejscu wyroku „paradoksalnym” nazwano rozwiązanie, które polega na ustanowieniu sankcji karnych, gdy dziennikarz wiernie przytacza słowa swojego interlokutora, ale czyni to bez autoryzacji, a równocześnie prawo dozwala na omówienie tych słów, co w oczywisty sposób musi prowadzić do odejścia od wiernego przekazu (par. 86). Czyli im dokładniej chce się przekazać wypowiedź innej osoby, tym gorzej dla dziennikarza.
Nie wydaje mi się możliwe takie zmodyfikowanie przepisów o autoryzacji, które czyniłyby je zgodnymi z Konwencją. Autoryzacja musi zniknąć z polskiego prawa, bo w przeciwnym wypadku czekają nas kolejne przegrane w Strasburgu. Ochronę praw osoby wypowiadającej się zapewnią natomiast w należyty sposób przepisy o sprostowaniu lub odpowiedzi. Ale tym razem już na podstawie zrozumiałej reguły: środek prawny przysługiwałby jednostce wtedy, gdy udzielona przez nią wypowiedź ulegałaby zniekształceniu. Problemem jest przecież odejście od wypowiedzi, a nie jej dokładne przytoczenie.
I na koniec pewna osobista refleksja. Nie zgadzając się z instytucją autoryzacji, zawsze gdy wypowiadałem się dla mediów, gromko oznajmiałem w ramach osobistej, lecz obywatelskiej kontestacji: nie chcę autoryzacji. I wielokrotnie po takim dictum dziennikarze kontaktowali się ze mną, by doprecyzować moją wypowiedź bądź sprawdzić, czy zrozumieli mnie dobrze i należycie cytują. Ufajmy dziennikarzom, a i pomyślmy, co im mówimy.
Dr Ireneusz C. Kamiński, Helsińska Fundacja Praw Człowieka

Czytaj także: Trybunał w Strasburgu: nie karać za publikację bez autoryzacji