Latem obowiązkową praktykę w wydziale miał Sebastian N. - aplikant radcowski. Do Lublina przeniósł się z Podkarpacia, gdzie zaczynał staż.
W połowie września sędzia G. poleciła mu, aby w ramach ćwiczeń przygotował projekt wyroku i uzasadnienia do konkretnej sprawy. Orzeczenie zaplanowano na koniec miesiąca. Taka forma szkolenia aplikantów w sądach to norma. Praktykanci z reguły nabierają wprawy opierając się na konkretnych przypadkach.
Sebastian N. zamiast pracować nad wyrokiem w budynku sądu, za zgodą sędzi G. wziął akta sprawy domu. Obiecał zwrócić je po tygodniu. Już w domowym zaciszu, czy to z lenistwa czy z braku czasu uznał, że poszuka kogoś, kim mógłby się wyręczyć.
W internecie trafił na ogłoszenie osoby, która za wynagrodzeniem przygotowuje pisma sądowe. Nie namyślając się długo oddał jej akta. Odebrał je wraz z wyrokiem i uzasadnieniem po czterech dniach. Wykonawca zlecenia, osoba nader tajemnicza zainkasowała 200 złotych. Sebastian N. papiery zwrócił do sądu. Sędzia G. żadnych podejrzeń nie miała, bo zadanie zostało wykonane.
Afera wybuchła, gdy rzecznik dyscyplinarny postawił ją przed sądem dyscyplinarnym. Pierwsze posiedzenie odbędzie się wkrótce. Najwyższa kara, jaka grozi przedstawicielce wymiaru sprawiedliwości to wydalenie z zawodu.
Sprawą Sebastiana N. 10 grudnia zajmie się sąd dyscyplinarny w Okręgowej Izbie Radców Prawnych. Grozi mu upomnienie, nagana albo najcięższa kara - wykluczenia z aplikacji, co praktycznie zamknie mu drogę do zawodu.
Źródło: Gazeta Wyborcza Lublin