Przygotowany po rocznych uzgodnieniach wewnątrządowych i konsultacjach społecznych, projekt zakładał objęcie programem możliwość zakupu mieszkań jedynie na rynku pierwotnym. Było to uzasadnione ograniczonymi możliwościami budżetu państwa oraz chęcią wspomożenia przez środki publiczne budowania nowych mieszkań, których w Polsce jest najmniej ze wszystkich krajów Unii w przeliczeniu na 1 000 mieszkańców. W uzasadnieniu do projektu rządowego wskazywano również korzyści wynikające z podatku VAT, który zasila budżet państwa przy zakupie nowych mieszkań. W projekcie wyznaczono współczynnik cenowy na 1,1 , przez który mnoży się wartość odtworzeniową, będącą podstawą do określenia limitów cenowych.


Posłowie koalicji, wbrew przyjętej przez własny rząd uchwale, zdecydowali się utrzymać rynek wtórny wspierając obrót często spekulacyjny i obniżyć współczynnik na rynku pierwotnym do 1,0, co według wyliczeń Ministerstwa Infrastruktury może spowodować pozostawienie poza programem prawie całej oferty rynku nieruchomości w największych miastach. Współczynnik 1,0 był wpisany do ustawy przez pierwsze lata po jej uchwaleniu i program w praktyce w ogóle nie działał. I oto chyba w tej nowelizacji naprawdę chodzi.


Obniżenie współczynnika do 0,8 dla rynku wtórnego jest przejawem hipokryzji lub ignorancji – na rynku wtórnym nie wystawia się faktur, cena rzeczywista może być różna od zapisanej w umowie. Świadomość tego ma sama władza publiczna często kontrolując i kwestionując ceny podane w umowach przez urzędy skarbowe.


Do korzystania z pomocy przy zakupie mieszkania dopuszczono wprawdzie singli, ale ograniczenie powierzchni lokalu przez nich kupowanego do 50 m2 jest absurdalne i szkodliwe społecznie. O ile ograniczenie powierzchni dopłat może być zrozumiałe, to uniemożliwianie zakupu mieszkania, w którym w przyszłości będzie można żyć z rodziną z dwójką dzieci jest blokowaniem rozwoju demograficznego Polski.