Po tym, jak SNB oznajmił, że nie będzie tolerował dalszego wzmacniania rodzimej waluty, kurs franka do euro skokowo przebił się do poziomu 1,2 CHF za EUR i stabilnie dryfuje w kierunku oczekiwanym przez SNB. Po chwilowym umocnieniu do dolara traci jednak euro. Wspólna waluta podobnie zachowuje się w stosunku do jena. Jeszcze mocniej od niej traci jednak złoty.

Kapitał ucieka z Europy?

Problemy eurokrajów i powiązanych z nimi gospodarek sprawiają, że inwestorzy wolą obecnie depozyty trzymać w dolarze i bezpieczniejszym jenie, niż wiązać się z niepewnej przyszłości euro. Ta sytuacja zachęca uwolniony z franków kapitał spekulacyjny do poszukiwania nowych okazji zarobku. O ile euro jest zbyt płynne, aby łatwo nim manipulować, o tyle gra przeciwko polskiej walucie jest dużo mniej ryzykowna.

Kondycja złotego silnie powiązana jest z losem zachodnioeuropejskich gospodarek, które stoją przed koniecznością cięć budżetowych i widmem recesji. Nie dziwi zatem, że dla spekulantów gra przeciwko PLN wydaje się wyborem oczywistym. Zwłaszcza wobec bardzo prawdopodobnego zakończenia przez NBP cyklu podwyżek stóp procentowych. Czy zatem oddech dla polskich kredytobiorców we franku był tylko chwilowy?

Złoty łatwym łupem

Od wtorkowego komunikatu SNB złoty w stosunku do euro wyraźnie stracił. Trend ten widać od początku września, kiedy za jedno euro płacono 4,15 zł. W piątek przed południem po raz pierwszy od lipca 2009 r. euro wyceniane było aż na 4,35 zł. Złoty do euro traci szybciej niż frank, dlatego mimo że szwajcarska waluta dla mieszkańców strefy euro jest znacznie tańsza, dla Polaków znów drożeje.


Po wtorkowym osłabieniu franka do 3,50 zł, na koniec tygodnia kurs dotarł nawet do 3,58 zł. Jeżeli spadkowy trend na złotówce nie zostanie odwrócony gospodarstwa domowe zadłużone w szwajcarskiej walucie znów mogą stanąć przed koniecznością płacenia wyższych rat. A przyspieszający trend osłabiania się złotego w tym kontekście nie wróży najlepiej.

NBP w gorszej sytuacji od SNB

Kłopoty Szwajcarów wynikały z rosnącej popularności franka. Uważany za godną zaufania walutę cieszył się na rynku zbyt dużą popularnością, w rezultacie czego każdy szanujący się inwestor i spekulant od eksplozji kryzysu w końcówce 2007 r. mógł bezpiecznie lokować w nim kapitał. W rezultacie od września 2007 r. do września 2011 r. frank zyskał w stosunku do euro z 1,64 do 1,15, przejściowo ocierając się nawet o przelicznik 1:1.

Dla Szwajcarów to było za dużo. SNB powiedział STOP i sensacyjną decyzją o obronie poziomu 1,2 franka za euro powstrzymał spekulantów, których dalsza gra z trendem mogłaby poważnie zaszkodzić ekonomii Szwajcarii. Ponieważ szwajcarski bank centralny jest wyłącznym emitentem waluty, może ją bez przeszkód osłabiać, drukując ją w nieograniczonych ilościach. Przy tak wysokim kursie jest to dodatkowo operacja bardzo zyskowna. W dużo mniej komfortowej sytuacji znajduje się NBP.

Potencjalna gra na osłabienie złotego, nawet gdyby miała zostać powstrzymana przez polski bank centralny, odbyłaby się kosztem wyprzedaży rezerw walutowych, których zasoby są ograniczone. O tym, że taka operacja niekoniecznie musi się powieść, przekonał się Bank Anglii, który w rynkowym starciu pokonany został przez miliardera Georga Sorosa. Siła NBP jest tymczasem nieporównywalnie mniejsza.

W piątek ujawniono, że interwencję na rynku przeprowadził zależny od państwa Bank Gospodarstwa Krajowego, sprzedając euro powyżej poziomu 4,34. To ostrzegawcza salwa w kierunku spekulantów, aby jednak zmienić przyspieszający trend deprecjacyjny, może okazać się niewystarczająca. Gdyby doszło do faktycznego ataku spekulacyjnego na złotego i inne mniejsze waluty regionu przy obecnej zmienności i niepewności na rynku, obrońca stabilności złotego - polski bank centralny - pozostaje praktycznie bez szans.

Jarosław Ryba, Bankier.pl