Startujący od przyszłego roku program rządowych dopłat „Mieszkanie dla Młodych” będzie funkcjonował wyłącznie na rynku pierwotnym. Takie było pierwotne założenie rządu, taka wersja została również przyjęta przez Sejm. Oznacza to, że o dofinansowanie do własnego "M" będą mogli starać się głównie mieszkańcy dużych miast, bo tam powstaje najwięcej inwestycji.

Wiceminister Piotr Styczeń podkreśla, że rządowi chodzi przede wszystkim o to, by rozwijać nowe zasoby mieszkaniowe, zamiast ponownie dopłacać do starych, często zniszczonych już inwestycji. Podkreśla, że nowe inwestycje stwarzają dodatkowe miejsca pracy w budownictwie i dają możliwości wykorzystania do tego celu nowoczesnych maszyn i technologii. Oznacza to, że program z jednej strony wesprze rodziny w zakupie mieszkania, a z drugiej – pośrednio też inwestorów mieszkaniowych, czyli deweloperów, spółdzielnie mieszkaniowe czy Towarzystwa Budownictwa Społecznego.


Dopłaty do nowych mieszkań mają przyczynić się również do urealnienia cen rynkowych. Oznacza to, że staną się one bardziej adekwatne do wieku, jakości i standardu sprzedawanych nieruchomości. Rząd liczy również na to, że bardziej przyjazne kieszeni kupującego staną się ceny mieszkań z rynku pierwotnego. Po wygaśnięciu programu „Rodzina na Swoim” ceny transakcyjne poszły w górę. Przede wszystkim dlatego, że deweloperzy nie musieli już dopasowywać swoich ofert do limitów narzuconych przez program. Choć Sejm uchwalił ustawę o MdM, nie kończy to prac nad programem, tym bardziej, że opozycja jest za włączeniem do niego rynku wtórnego.


W kolejnym etapie prac ustawą zajmie się Senat.