Beata Dązbłaż: Trudno jest przekonać medyka, żeby sam o siebie zadbał, o swój dobrostan?

Magdalena Flaga-Łuczkiewicz: Nie tak łatwo, choć to na szczęście się zmienia. Światowa literatura wskazuje, że lekarzom jest trudno zadbać o siebie i sięgać po pomoc. Podaje się szereg barier, które to utrudniają. Oczywiście, zawsze pierwszym argumentem jest brak czasu. Można powiedzieć, że to wymówka, aczkolwiek rzeczywiście w polskich realiach lekarz pracuje średnio w 2,5 miejscach pracy. Mało który lekarz pracuje tylko w wymiarze czasu równym jednemu etatowi, czyli 160 godzin miesięcznie, a rekordziści pracują setki godzin. Dla niektórych więc brak czasu może być realną barierą, aby zadbać o siebie. 

Zapewne w tym miejscu nie odpowiemy na pytanie, dlaczego pracują tak dużo, bo przyczyn może być wiele.

Zdecydowanie tak. Jednak jest również szereg barier natury psychologiczno-społecznej, które utrudniają lekarzom, aby zadbać o swój dobrostan. Mamy archetyp lekarza, który jest silny, zdrowy, dzielny, radzi sobie sam, nie popełnia żadnych błędów i oczywiście nigdy nie choruje. Społeczeństwo także trochę oczekuje tego od medyków, a oni to internalizują, uznają za swoje. W momencie gdy dzieje się coś w życiu, co burzy ten stereotypowy obraz, pojawia się dysonans, trudno im uznać, że dalej są profesjonalni i kompetentni, mimo że potrzebują czyjejś pomocy. Właśnie ta potrzeba, gdy pojawia się problem natury psychicznej, jest postrzegana przez lekarzy jako słabość. I w związku z tym przyznanie się przed samym sobą, że mam problem, może być trudne. A jeśli nawet ktoś to uzna, to trudny może być kolejny krok – czyli zwrócenie się po pomoc do kogoś, poproszenie o nią.

Kobietom łatwiej przyjść po tę pomoc?

Kobiety są trochę bardziej otwarte na sięganie po pomoc, mają większą swobodę w mówieniu o emocjach. Mężczyźni chętniej szukają rozwiązań dla problemów lub odreagowania, np. uciekają w pracę czy używki, zajmują się sportem. Nie sięgają tak chętnie po pomoc psychologiczną. Kobiety stanowią 60 proc. lekarzy w Polsce, więc jest ich więcej, natomiast na warsztatach psychologicznych czy szkoleniach z tego obszaru organizowanych w warszawskiej Okręgowej Izbie Lekarskiej czy w Naczelnej Izbie Lekarskiej (NRL) proporcja kobiet do mężczyzn jest dużo większa. Być może oferta dla panów powinna być inna?

Co w pracy lekarza stwarza największe ryzyko wypalenia zawodowego?

Wypalenie zawodowe to bardzo ważny temat, ale mam wrażenie, że nie zawsze właściwie rozumiemy to zjawisko. Dobrze, że dużo o nim mówimy, a z drugiej strony czasami można odnieść wrażenie, że mówimy o wypaleniu w kontekście, że to z lekarzem coś jest nie tak, że to on powinien coś zrobić, żeby się nie wypalać. A wypalenie nie jest przecież chorobą człowieka, tylko pewnym objawem u niego. To ten objaw wskazuje, że szwankuje system i dopasowanie człowieka do miejsca pracy, że mamy przewlekły stres, z którym nie jest on w stanie sobie poradzić.

Dlatego najskuteczniejsze interwencje przeciwdziałające wypaleniu zawodowemu to te nakierowane równolegle na zmianę systemową i wsparcie indywidualne. Nie wystarczy, że np. ktoś pójdzie na terapię. Oczywiście zadbanie o siebie, poszerzenie kompetencji, które zmniejszają ryzyko wypalenia czy pójście na własną terapię, jest ważne i na to mamy największy wpływ. Ale dopóki nie ma zmian w całym systemie, trudno zmniejszyć ryzyko wypalenia. Ono wiąże się z niedopasowaniem i to bardzo różnie rozumianym. Począwszy od tego, że jest za duże obciążenie pracą, nieproporcjonalne do osoby albo praca niedopasowana do naszych kompetencji. Istotne są także relacje w pracy, czyli czy są konflikty, czy mam poczucie wpływu na to, co tam się dzieje. Jeśli jesteśmy np. traktowani jak przysłowiowy trybik w maszynie, gdzie nie informuje się nas o różnych sprawach, to trudno, żebyśmy czuli się dobrze w takim miejscu. Poczucie wpływu niekoniecznie oznacza, że to ja kieruję oddziałem, ale np. to, że rozumiem, dlaczego zachodzą pewne zmiany, bo ktoś zadał sobie trud, żeby mnie o tym poinformować. Nie mniej ważne jest poczucie wspólnoty, identyfikacja z grupą, w której jestem. Jeśli lekarze pracują w kilku miejscach, często jest o to trudno, w żadnym miejscu nie są u siebie.

Mamy obecnie mało relacji mentorskich uczeń-mistrz, a to jest niezwykle ważne, przynosi korzyści obu stronom. Ważne jest także poczucie bycia docenianym w miejscu pracy i  sprawiedliwość. W wielu miejscach pracy jest kultura hierarchiczna, która jest bardzo trudna, szczególnie dla osób na niższych szczeblach. Także nasze wewnętrzne wartości muszą być w miarę spójne i dopasowane do wartości miejsca pracy. Jeśli tak nie będzie, do wypalenia może dochodzić szybciej. Czynników, w zakresie których może być duża zgodność lub duża rozbieżność, może być bardzo wiele. W zależności od tego, jakieś miejsce może być bardziej obciążające i predysponujące do wypalenia zawodowego.

Do tego dochodzi życie prywatne, którego przecież nie da się odciąć.

Tak, po drugiej stronie jest człowiek i jego zasoby, właściwości psychologiczne, wcześniejsze doświadczenia życiowe, rodzina. W danym momencie możemy mieć większe lub mniejsze zasoby. Tu także może być dysproporcja, ktoś akurat w tym momencie może mieć mniejszą odporność na trudności, co zwiększa ryzyko wypalenia zawodowego. Dopasowanie musi być ze wszystkich stron. Jeśli zmienia się jakikolwiek element tego systemu, zmienia się cały układ. Ogólnie czynniki wypalenia zawodowego u lekarzy są podobne jak w innych profesjach, ale tu dochodzą jeszcze te powiązane stricte ze specyfiką pracy lekarza, odpowiedzialnością za czyjeś życie lub zdrowie, kontaktem z osobami cierpiącymi, w trudnych momentach ich życia, obciążenie historiami i emocjami pacjentów. 

 

Cena promocyjna: 34.49 zł

|

Cena regularna: 69 zł

|

Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 48.3 zł


W takim razie, czy system wspomaga medyków?

Bardzo ważne jest pytanie, jak mógłby to robić. Jest bowiem wiele poziomów takiego wsparcia i czasami drobne zmiany mogą wnieść bardzo dużo. Stworzenie ludziom dobrych warunków pracy, komfortowych, optymalnych, opartych na szacunku, dobrej organizacji pracy to już jest bardzo wiele. Działa to przeciwwypaleniowo. Można iść dalej i stworzyć warunki dodatkowe, np. superwizję kliniczną czy inne formy wsparcia jak grupy Balinta.

Czytaj również: Wypalenie zawodowe medyków narasta

Czym są grupy Balinta?

To forma treningu kompetencji emocjonalnych, który wspiera lekarzy, wzmacnia ich zdolność do lepszego radzenia sobie w różnych sytuacjach, uczy mniejszego przejmowania na siebie obciążenia i lepszego zarządzania emocjami pacjentów i swoimi. To jest forma wymyślona ściśle dla lekarzy w latach 50. przez lekarza i psychoterapeutę. Mimo mylącej nazwy, grupa Balinta nie jest grupą terapeutyczną ani grupą wsparcia, tylko treningiem kompetencji. Lekarze, którzy uczestniczą w grupach Balinta mają mniejsze ryzyko wypalenia i są bardziej skuteczni w wykonywaniu zawodu. Trening poprawia ich samopoczucie, ale też relacje z pacjentami i wyniki leczenia, bo to idzie w parze. W czasie pracy w grupie Balinta nie zajmujemy się osobistymi problemami lekarza, ale bazujemy na zajmowaniu się konkretnymi sytuacjami, które mu się przydarzyły. Przyglądamy się, co działo się w emocjach lekarza i pacjenta w konkretnej sytuacji, którą się zajmujemy, żeby lepiej zrozumieć, dlaczego np. jakaś relacja z pacjentem przebiegła z emocjami, które potem tego lekarza obciążają. Bazujemy na praktyce, na prawdziwych doświadczeniach ludzi, którzy przychodzą na trening.

Grupy Balinta były wymyślone dla lekarzy rodzinnych w Wielkiej Brytanii, którzy mają bardzo szerokie kompetencje i są „wrotami” do systemu, więc wszystkie oczekiwania uderzają w nich. Treningi miały wyposażyć ich w odpowiednie kompetencje, by lepiej sobie radzili. Są kraje gdzie grupy Balinta są obowiązkowym elementem szkolenia specjalizacyjnego lekarzy medycyny rodzinnej, onkologów, psychiatrów. W wielu krajach ta metoda jest o wiele szerzej wykorzystywana niż w Polsce. Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne, przygotowując wytyczne w zapobieganiu wypaleniu zawodowemu, uwzględniło treningi balintowskie. W Polsce działają takie grupy przy niektórych izbach lekarskich, a nawet w szpitalach. Mam nadzieję, że grupy Balinta będą u nas coraz bardziej powszechne.

Co wynika z Pani wieloletniego doświadczenia, jaki kształtuje się obraz dobrostanu polskiego lekarza?

Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Z moich obserwacji na przestrzeni lat wynika, że jest trend, że po pomoc obecnie zgłaszają się coraz młodsze osoby. To z jednej strony może wydawać się niepokojące, ale ja postrzegam to pozytywnie. Tak, że ludzie nie czekają aż będzie bardzo źle i mają większą otwartość, żeby skorzystać z pomocy psychologa czy psychiatry. Już studenci mają taką świadomość i zaczynając pracę chcą myśleć o tym, żeby zmniejszać ryzyko wypalenia u siebie. Od 3 lat stażyści, co jest wynikiem działań m.in. Naczelnej Izby Lekarskiej, mają zajęcia z komunikacji i zapobiegania wypaleniu zawodowemu. To bardzo ważne, bo dostają informację na co zwracać uwagę, co jest ważne, gdzie i jak szukać pomocy.

Mam wrażenie, że paradoksalnie pandemia poprawiła wrażliwość na problemy psychiczne wśród lekarzy. Wcześniej o zdrowiu lekarzy słyszeliśmy w mediach, często w tonie sensacyjnym, jeśli wydarzyło się coś złego. Pandemia pokazała, jak ciężka może być praca lekarza i przyniosła większą akceptację dla np. korzystania przez lekarzy ze wsparcia psychologicznego. Pandemia stworzyła okazję, żeby o tym mówić i wydaje się, że zmienia się też społeczna narracja w tym obszarze, jest więcej zrozumienia i troski. Element społecznego zrozumienia jest ważny dla lekarzy. To pozwala im samym ośmielać się mówić o tych problemach, niektórzy za pośrednictwem mediów społecznościowych dzielą się np. doświadczeniem depresji. Mam wrażenie, że działa tu efekt kuli śniegowej, która toczy się w kierunku normalizowania tego, że zdrowie psychiczne jest takim samym zdrowiem, jak każde inne, i że tak, jak można mieć np. cukrzycę, tak można też mieć depresję.

Dotąd był to raczej temat tabu. Lekarze bali się odium społecznego.

Badanie EZOP (kompleksowe badanie stanu zdrowia psychicznego społeczeństwa i jego uwarunkowań – red.) sprzed kilku lat dobrze pokazuje ten problem. Było w nim pytanie o zaufanie do osób, które w przeszłości leczyły się psychiatrycznie. Respondenci wyrażali dezaprobatę, a największą właśnie w stosunku do m.in. lekarzy. To jak wspominałam wcześniej, na szczęście się zmienia. O wypaleniu mówimy już zwykle bez wstydu. Co ciekawe, uzależnienia dalej są tematem tabu, choć niby mówi się o nich więcej. To tak, jakby w Polsce nie było wstydem pić, ale wstydliwe było leczenie się z uzależnienia. Nie we wszystkich obszarach to tabu popuszcza. Trzeba pamiętać, że samo środowisko lekarskie jest też wewnętrznie mocno stygmatyzujące. Warto popatrzeć na sposób, w który lekarze uczeni są psychiatrii, czyli na zajęciach w szpitalu psychiatrycznym. Widzą tam ten mały wycinek najciężej chorych pacjentów. W związku z tym trudno im sobie wyobrazić, że z własnym problemem można iść do psychiatry, bo przecież psychiatria zajmuje się tymi właśnie pacjentami ze szpitala.

Zatem lekarz nie musi być herosem.

Lekarz jest człowiekiem. I tak jak każdy, może mieć jakąś chorobę. Tak samo może mieć zaburzenie psychiczne. Będzie je miał co czwarty Polak, czyli olbrzymia rzesza ludzi. Depresja, alkoholizm, zaburzenia lękowe są demokratyczne i mogą dotyczyć każdego. Przyznanie się przed samym sobą, że potrzebuje się fachowej pomocy, i zwrócenie się po taką pomoc, jest wyrazem odwagi, nie słabości. Dbanie o własne zdrowie przez lekarza jest wyrazem jego profesjonalizmu.