Agnieszka Pochrzęst-Motyczyńska: Ministerstwo zdrowia podpisało porozumienia z pielęgniarkami, lekarzami, rezydentami oraz ratownikami medycznymi. Wszystkim obiecało znaczący wzrost wynagrodzenia. Policzył Pan, ile potrzebuje pieniędzy na te podwyżki?

Część policzyłem, a części jeszcze nie mogę, bo nie są znane różne szczegóły.

To co już Pan policzył?

Przewidywane koszty podwyżek dla lekarzy specjalistów i rzeczywiste koszty podwyżek dla pielęgniarek i położnych. Tylko dla samych specjalistów to ponad 3 miliony złotych plus dyżury.

Lekarze specjaliści, jeśli podpiszą lojalki, czyli zobowiążą się do tego, że nie będą udzielać tożsamych świadczeń w innych placówkach publicznych, mają otrzymać wynagrodzenie zasadnicze w wysokości 6750 zł brutto. Pytał Pan specjalistów ilu z nich będzie chciało zrezygnować z dyżurów w innych szpitalach?

Nie pytałem, bo to lekarze powinni być stroną aktywną. Uważam, że zachowanie pracodawcy nie powinno budzić podejrzeń o wywieranie presji.

Specjaliści, podobnie jak rezydenci, od wejścia w życie przepisów, czyli od 24 sierpnia br. będą mieli 2 tygodnie na złożenie takich oświadczeń. Jednak nie ma jeszcze ich projektów, przygotowują je obecnie specjaliści z Naczelnej Izby Lekarskiej.

Nie mniej jednak oszacowaliśmy, ile będzie nas kosztowała podwyżka, gdyby wszyscy nasi specjaliści zgodzili się na podpisanie takich deklaracji. Wzrost wynagrodzeń zasadniczych wraz z dodatkami stażowymi i funkcyjnymi specjalistów pracujących na umowę o pracę to 3 miliony 250 tys. zł w skali roku. Ale do tego należy doliczyć jeszcze koszty dyżurów, których wartość jest pochodną stawki godzinowej. Wzrostu kosztów dyżurów nie da się jednak precyzyjnie przewidzieć, gdyż jest on zależny od wielu innych zmiennych np. liczby dyżurów rezydentów i kontraktowców, a także liczby dni świątecznych w miesiącu.

Zgodnie z zapowiedziami ministra zdrowia, ma Pan dostać te pieniądze z Narodowego Funduszu Zdrowia.

Bardzo na to liczę, ale się niepokoję, gdyż nadal nie wiadomo, w jaki sposób zostaną wyliczone centralnie różnice między obecnymi a przyszłymi wynagrodzeniami.

Lekarze mają przecież rożne pensje, jeden zarabia trzy tysiące zł, inny cztery i pół czy pięć tysięcy, a ostatecznie wszyscy mają dostać po 6750 zł. Podwyżki będą więc zróżnicowane. Nie wiem, jak NFZ wyliczy wielkość kwoty należnej na podwyżki dla każdego świadczeniodawcy. Mam nadzieję, że NFZ nam zaufa i każe nam wyliczyć, ile potrzebujemy pieniędzy na realizację tego celu.

Mamy jednak jeszcze inne problemy. Przede wszystkim gdy wzrośnie podstawa wynagrodzenia, wzrosną także stawki za dyżury medyczne i tu już nie jest możliwe precyzyjne wyliczenie wzrostu ich kosztów. Czy zatem NFZ zapłaci także za wzrost kosztów dyżurów lekarzy specjalistów zatrudnionych na podstawie umowy o pracę i jak to ewentualnie wyliczy?

Poza tym wiele szpitali działa w oparciu o lekarzy kontraktowych, zatrudnionych na podstawie umowy cywilnoprawnej. Ustawa odnosi się tylko do specjalistów zatrudnionych na podstawie umowy o pracę. Dla lekarzy kontraktowych nie ma zatem zarezerwowanych środków na podwyżki, a przecież oni też będą chcieli więcej zarabiać. Stwierdzą, że jeśli ich kolega, specjalista zatrudniony na podstawie umowy o pracę, dostaje 6750 zł, to i oni również zażądają wzrostu stawek.

I wreszcie wadą tej podwyżki jest ujednolicenie stawek. Dziś, jak już wspomniałem, pensje lekarzy są zróżnicowane. Różnice te wynikają z rozmaitych okoliczności: dodatkowych zadań, jakości pracy, stażu itp. Po podwyżce zarobki lekarzy znacząco się spłaszczą. Taką samą, albo bardzo podobną pensję będzie otrzymywał zarówno świeżo upieczony specjalista, jak i bardzo doświadczony lekarz (posiadający ponadto kilka specjalizacji), a także ordynator. Oczywiście nie ma przeszkód, aby tym doświadczonym specjalistom podnieść pensję powyżej 6750 zł, ale kogo będzie jeszcze stać na ponoszenie kolejnych kosztów?

Dyrektor będzie postawiony pod ścianą. Musi mieć lekarzy do obsadzenia dyżurów i do tego, by zrealizować kontrakt z NFZ, ale skąd ma wziąć pieniądze dla tych kolejnych grup zawodowych, które też będą chciały podwyżki?

Nie mam tzw. wolnych pieniędzy. Będę musiał zacząć się zadłużać.

Nawet jeśli podwyżki dla rezydentów w całości sfinansuje NFZ, to już widać, że podwyżki dla specjalistów zostaną przez NFZ pokryte jedynie w pewnej części.

Podobnie będzie z podwyżkami dla pielęgniarek i położnych. A zatem ciężar podwyżek znów przerzucono na barki dyrektorów. Choć wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że fala roszczeń płacowych pracowników może zmieść szpitale. Część z nich nie będzie w stanie spełnić tych oczekiwań kolejnych grup zawodowych.

 

Ministerstwo znaczące podwyżki obiecało też pielęgniarkom. Od września br. mają dostać 1100 zł do podstawy pensji. Resort jednak nie wspomina o tym, kto zapłaci za wzrost np.: dodatków za pracę w godzinach nocnych, dodatków funkcyjnych czy wysługę lat, a przecież jak wzrośnie pensja zasadnicza, wzrosną też takie pochodne.

I tu będziemy mieć kolejny duży problem. Wyliczyliśmy, że dając wszystkim pielęgniarkom 1100 zł do podstawy wynagrodzenia i otrzymując na ten cel z NFZ po 1600 zł na etat i tak zabraknie nam średnio 297 zł dla każdej pielęgniarki. Bo jeśli pielęgniarce przysługują różne dodatki i po ich uwzględnieniu łączny koszt przekroczy kwotę 1600 zł, to tę różnicę będzie musiał zapłacić pracodawca.

Podobnie jednak będzie, gdy pielęgniarka wypracuje niewielkie dodatki (mało dyżurów nocnych i świątecznych, niski staż pracy, brak funkcji), wówczas różnicę do wysokości 1600 zł pracodawca także będzie zobowiązany pokryć w formie kwotowego dodatku wyrównawczego.

Jeśli więc zatrudniam ponad trzysta pielęgniarek, to miesięcznie na realizację nowego mechanizmu podwyżek dla nich potrzebuję ok. 600 tys. zł. Jednak z NFZ otrzymam tylko po 1600 zł na etat, a zatem ok. 500 tys. zł. Co miesiąc będzie mi zatem brakowało blisko 100 tys. zł. W skali roku spowoduje to dług w wysokości ok. 1,2 miliona złotych.

Z czego Pan to doda?

Nie mam pojęcia. Sygnalizuję problem, żeby prawodawca uwzględnił w pełni wzrost kosztów obiecanych podwyżek, w przeciwnym razie szpitale znów zaczną się masowo zadłużać.

Ma Pan ok. stu rezydentów. Ich wynagrodzenia też mają wzrosnąć. Lekarz odbywający specjalizację w dziedzinie nie priorytetowej ma dostać wynagrodzenie większe o 600 zł miesięcznie, a w dziedzinie priorytetowej o 700 zł miesięcznie. Środki na ten cel też ma przekazać minister zdrowia.

Uważam, że ustalenia dotyczące rezydentów są na tyle klarowne, że w tym przypadku powinniśmy w całości otrzymać pieniądze, które są nam potrzebne.

A co z innymi grupami zawodowymi. Diagności laboratoryjni, radiolodzy - oni też chcą podwyżek?

Badania laboratoryjne prowadzi dla nas firma zewnętrzna. Ale jeśli ta firma będzie zobligowana do podwyższenia uposażania diagnostom, to prawdopodobnie zdrożeją jej usługi i znów koszt podwyżki przełoży się na nasz szpitalny budżet. Natomiast zatrudniamy pracowników medycznych w radiologii czy w fizykoterapii i tu należy się liczyć z oczekiwaniami nowych podwyżek.

Nie zatrudniam ratowników medycznych. Na szczęście, gdyż brak realizacji obiecanych podwyżek w ostatnim czasie na nowo wyzwolił napięcia w tym środowisku.

Jeśli dyrektor nie będzie miał pieniędzy na podwyżki, lekarze pójdą tam, gdzie im zapłacą więcej. Wtedy oddział trzeba będzie zamknąć. Może w ten sposób porządkuje się rynek rękami dyrektorów?

W środowisku pracodawców szpitali i taką ewentualność bierze się pod uwagę - podwyżki jako regulator podaży. Od lat wiadomo, że szpitali jest za dużo. Być może zakłada się, że słabsze nie poradzą sobie z tymi roszczeniami pracowników i upadną. Jeśli nie w całości, to przynajmniej zostaną zlikwidowane niektóre oddziały.

Ale jest jeszcze inny możliwy scenariusz.

W przeszłości, gdy decydenci śrubowali różne wymagania dyrektorzy osiągali mistrzostwo świata w sposobach ich realizacji. Tak było gdy wymuszano zatrudnianie różnych deficytowych specjalistów w oddziałach, gdy narzucano limity czasowe pracy poradni, a także gdy określano bardzo nieelastycznie wymogi dotyczące sprzętu medycznego. Jednak szpitale nie poupadały, zadłużyły się wprawdzie, ale zrealizowały te nadzwyczajne wymagania. I teraz też tak może być. Bo kto przed wyborami da zamknąć szpital?