Prognozy GUS do 2060 pokazują, że nawet mało realny optymistyczny wariant demograficzny nie spowoduje powrotu do zastępowalności pokoleń. Po raz ostatni wartość współczynnika powyżej poziomu 2,1 (zastępowalność pokoleń) odnotowano w 1988 r. Od ponad 20 lat utrzymuje się na poziomie poniżej 1,5.

W ubiegłym roku urodziło się 272 tys. dzieci i wstępne dane wskazują na to, że wskaźnik dzietności spadł poniżej wskaźnika 1,2. Jeszcze kilka lat temu (2017 r.) w Polsce rodziło się ponad 400 tys. dzieci. 

"Menadżer zdrowia" na podstawie danych NFZ z 2022 r. przygotował listę szpitali, w których rocznie odbywa się mniej niż 400 porodów. Jest ich ponad 100.  Zbyt mała liczba świadczeń (porodów) nie pozwala na pokrycie kosztów utrzymania oddziału. W efekcie szpital się zadłuża, spada jakość wykonywanych świadczeń, a mieszkańcy nie otrzymują odpowiedniej opieki.

 

 

Kosztowne odziały świecą pustkami

Żeby zobrazować problem warto przypomnieć, że utrzymanie zespołu medycznego stanowi większość kosztów w systemie. Według danych Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy (OZZL) stawki godzinowe dla lekarzy na kontraktach to średnio 200 zł. W przypadku ginekologów najniższa stawka wynosiła 110 zł, a najwyższa 450 zł. Za 12-godzinny dyżur szpital płaci więc lekarzowi nawet 3,6 tys. zł, także wtedy, gdy w nocy nie urodzi się ani jedno dziecko.

- Na poziomie ogólnej dyskusji jest zgoda co do tego, że chcemy w szpitalach wysokiej jakości. Gdy przychodzi do konkretów, czyli decyzji, że zamykamy oddział ginekologiczno-położniczy w konkretnej miejscowości, nie ma na to zgody – mówi Marek Wójcik, ekspert Związku Miast Polskich.

To temat niewygodny, zwłaszcza przed wyborami. Zamykanie porodówki łatwo wykorzystać w politycznej walce do wystraszenia mieszkańców, że pozbawia się ich dostępu do medycznej pomocy.

Oddział działa, nawet wbrew logice i ekonomii

Katarzyna Adamska, prawniczka z Kancelarii Fairfield, zaznacza, że w wielu przypadkach organ tworzący nie wyraża zgody na zamknięcie szpitalnego oddziału, pomimo tego, że przynosi on ogromne straty finansowe.

Przypomina, że zgodnie przepisami ustawy o działalności leczniczej w przypadku wystąpienia ujemnego wyniku finansowego placówki obowiązek podjęcia działań naprawczych leży zarówno po stronie organu tworzącego, jak i podmiotu leczniczego. - Kierownik podmiotu leczniczego powinien sporządzić program naprawczy w celu poprawy sytuacji finansowej szpitala. Stworzenie programu naprawczego opiera się przede wszystkim na analizie ekonomicznej wszystkich oddziałów i zbadaniu, na ile konkretny oddział może dalej funkcjonować. Odnosimy to przede wszystkim do wskaźników demograficznych oraz zapotrzebowania pacjentów na udzielanie konkretnych świadczeń zdrowotnych w danym regionie – zaznacza.

- Reasumując, każda decyzja dyrektora o zamknięciu oddziału szpitalnego konsultowana jest z organem tworzącym. Jak wiemy, są to decyzje bardzo niewygodne z wielu powodów, zarówno politycznych, jak i społecznych – mówi.

 – Musimy przeprowadzić restrukturyzację rynkową, dostosowując się do potrzeb – zaznacza Marek Wójcik.

Zauważa przy tym, że niektóre zmiany można by wprowadzić szybciej. – Pozwólmy szpitalom przekształcać szpitale ginekologiczno-położnicze w ginekologiczne bez potrzeby konkursu. Kobiety miałyby opiekę podczas ciąży, natomiast rodzić jechałyby tam, gdzie porodów jest więcej, w szpitalach, które oferują lepszą jakość świadczeń – apeluje Marek Wójcik.

Niewielkie korekty przyniosą duże zmiany

Tymczasem gminy i miejscowości gwałtownie się kurczą. Prognozy demograficzne są bezwzględne. Rośnie przy tym liczba seniorów (starzeją się roczniki z powojennego boomu demograficznego, gdy rodziło się rocznie blisko 800 tys. dzieci). Według prognozy GUS, liczba ludności w wieku 60 lat i więcej w Polsce w roku 2030 ma wzrosnąć do poziomu 10,8 mln, a w 2050 r. wynieść 13,7 mln. Osoby starsze będą stanowiły około 40 proc. ogółu ludności Polski.

Waldemar Malinowski, prezes Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych, zauważa, że już teraz brakuje łóżek dla schorowanych seniorów, a tych potrzeb NFZ póki co nie dostrzega. - Nie ma ogłaszanych konkursów - dodaje. 

Będzie to miało poważne konsekwencje - przestrzega Marek Wójcik.  - Młodzi, 60-letni emeryci będą umierali szybciej, bo będą opiekowali się swoimi starszymi rodzicami, mającymi 80 i 90 lat, z chorobami psychicznymi, neurologicznymi – dodaje.

W kwietniu ub. roku portal Co w Zdrowiu wyliczał, że na przyjęcie do zakładu opiekuńczo-leczniczego (ZOL) czekało 1,5 tys. osób zakwalifikowanych jako "przypadek pilny" i 9,6 tys. osób zakwalifikowanych jako "przypadek stabilny". 

Przekształcenie oddziałów - samorządy potrzebują marchewki

Marek Wójcik podkreśla, że samorządom łatwiej byłoby przekonać mieszkańców do zmian, jeśli będzie działał „mechanizm premiujący”. Miałby on polegać na tym, że szpital, który ma oddział ginekologiczno-położniczy na liście do likwidacji dostawałby dofinansowanie na jego przekształcenie w opiekę długoterminową czy oddział geriatryczny. – Zwykle oddziały te są niedofinansowane, brakuje sprzętu, nowych instalacji. Na to nie potrzeba dużych pieniędzy – dodaje.

Inwestycje w opiekę długoterminową powinny już być zrealizowane z Krajowego Planu Odbudowy. Przypomnijmy, że za poprzedniej kadencji Ministerstwo Zdrowia zrezygnowało z ustawy o modernizacji i poprawie efektywności szpitalnictwa. Zamiast niej zapowiedziało projekt ustawy o Funduszu Wsparcia Szpitali, a ustawa miała wejść w życie w trzecim kwartale 2023 r. Tak się nie stało. 

Czytaj także na Prawo.pl: Reforma szpitalnictwa w nowym KPO: na „miękko” i na mniejszą skalę

Ile kilometrów do najbliższej porodówki?

Mieszkańcy obawiają się, że likwidacja oddziału położniczo-ginekologicznego pozbawi rodzące kobiety dostępu do opieki. Tymczasem w niedofinansowanych szpitalach nie mogą liczyć na wysoką jakość świadczeń. Liczba porodów rośnie w tych placówkach, które inwestują w opiekę nad kobietami i edukację na wielu etapach opieki okołoporodowej, a do tych i tak trzeba dojechać. 

Przykładem jest Powiatowe Centrum Zdrowia w Kartuzach, w którym rocznie odbywa się 2 tys. porodów (w tym ponad 70 proc. fizjologicznie, co znacznie przewyższa średnią krajową), i co roku jest ich więcej (mimo demograficznej zapaści). - Ponad 40 proc. kobiet przyjeżdża spoza naszego powiatu. Z badań wynika, że są to młodzi ludzie, którzy są gotowi pojechać tam, gdzie mogą dostać opiekę, jakiej oczekują. To kobiety, które szukają informacji na rynku zdrowia i dużo bardziej świadomie niż pacjenci internistyczni czy chirurgiczni wybierają miejsca udzielania tych świadczeń. – mówi Paweł Witkowski, prezes Powiatowego Centrum Zdrowia w Kartuzach. Powodem jest – jak zauważa – brak osobnej wyceny edukacji.

Katarzyna Adamska zaznacza, że jeżeli chodzi o przepisy to mamy rozporządzenie wskazujące standard organizacyjny opieki okołoporodowej, ale nie znajdziemy w nim jednoznacznych zapisów określających, ile maksymalnie kilometrów pacjentka może mieć do najbliższego oddziału położniczego.

- Dostępność i lokalizacja podmiotów leczniczych udzielających świadczeń w zakresie opieki okołoporodowej powinna być kształtowana przez zaplanowane strategie zdrowotne zarówno na szczeblu krajowym, jaki i regionalnym. Moglibyśmy określić sztywną granicę, ile maksymalnie pacjentka mogłaby mieć do najbliższego oddziału położniczego, ale nie do końca byłoby to dobre rozwiązanie. Decyzje, gdzie znajdują się poszczególne oddziały położnicze powinny być podejmowane przede wszystkim przy uwzględnieniu specyfiki danego regionu oraz potrzeb zdrowotnych pacjentek – mówi.

Zauważa przy tym, że określenie konkretnych wytycznych dotyczących odległości do oddziałów położniczych nie zawsze zapewni każdej pacjentce odpowiedni i łatwy dostęp do takiego oddziału. Czynników wpływających na to jest znacznie więcej. Są to przede wszystkim warunki geograficzne, infrastruktura transportowa czy dostępność wykwalifikowanego personelu medycznego.