W czwartek Waldemar Kraska, wiceminister zdrowia, odpowiadał w Sejmie na pytania posłów w sprawie przygotowań służby zdrowia do ewentualnej czwartej fali pandemii SARS-CoV-2. - W naszym kraju czwarta fala już jest - podkreślił. Powiedział tak w dniu, w którym były 722 nowe zakażenia, 881 zajętych łóżek i 596 respiratorów. I podkreślił, że najważniejszą metodą walki z pandemią są szczepienia.  Pełne zaszczepienie przyjęło 19,1 mln osób, co stanowi prawie 50 proc. populacji, a wśród uczniów w wieku 12-18 lat zaszczepieni stanową 34,4 proc.

Zdaniem ekspertów to mało, zwłaszcza ze wariant Delta szerzy się wyjątkowo łatwo w zamkniętych pomieszczeniach, w których przebywają duże grupy, np. uczniowie ludzi oraz częściej wywołuje groźne objawy. Bardziej też dotyka dzieci, które mogą przechodzić infekcje ciężej i częściej mogą u nich występować przypadki wielonarządowego zespołu zapalnego (PIMS, MIS-C). Dlatego Zespół doradczy do Spraw Covid-19 Polskiej Akademii Nauk zalecał powszechne testowanie na obecność Sars-CoV-2 w szkołach. Rząd jednak z tej podpowiedzi nie skorzystał. Co więcej, wbrew zaleceniom Rady UE z 22 stycznia 2021 roku, nadal przeprowadzamy bardzo mało testów antygenowych. W efekcie znowu o czwartej fali dowiemy się jak już będzie tsunami, i nie będzie można skutecznie zareagować. Tymczasem np. Niemcy właśnie wpisały do strategii walki z Covid-19 testy przesiewowe w szkołach, USA nakazują testowanie każdego z łagodnymi objawami wskazującymi na Covid-19 bez względu na to, czy był zaszczepiony i przesiewowe testowanie w domach pomocy społecznej. A jak jest w Polsce?

 

Lekarze rodzinni zlecają mało testów

W czwartek na 40 873 testów tylko 5501 zlecili lekarze rodzinni, a dzień wcześniej na 42 tys. wykonanych testów, tylko 5 961 zlecili lekarze rodzinni. To jedynie ok. 13,4 proc. - Przyczyny mogą być różne - ocenia Jacek Krajewski, lekarz rodzinny, prezes Porozumienia Zielonogórskiego. - Być może jeszcze nie ma tylu pacjentów z objawami, które mogą wskazywać na Covid-19. Zdarza się też często, że w przychodni jest wykonywany szybki test antygenowy, ale nie jest to odnotowywane w systemie EWP, bo pod drzwiami czeka kolejka pacjentów i szkoda na to czasu.  Zamiast tracić czas na żmudne wpisywanie, lepiej przyjąć kolejnego pacjenta - dodaje. Zaznacza jednak, że ten trend się odwróci, bo kiedy jest więcej zachorowań, trzeba więcej testować. Piątkowe dane potwierdzają tę tezę. Na 35 959 testów, lekarze POZ zlecili 5452, czyli 15 proc.

Czytelnicy Prawo.pl pytają jednak, czy lekarz rodzinny może im odmówić testu. - Moja ośmioletnia córka, podobnie jak pół jej klasy nie chodzi do szkoły. Ma stan podgorączkowy, zatkany nos, ból gardła, kaszle, a lekarz rodzinny nie chce jej wykonać testu. Twierdzi, że to zwykłe przeziębienie, a obecnie dużo dzieci ma takie objawy. Ja bym jednak chciała wiedzieć, czy to Covid-19, czy mogę się zarazić, zarazić moich rodziców i teściów. Jesteśmy zaszczepieni, ale ona nie - żali się Agnieszka z Warszawy. Podobnych wypowiedzi jest wiele.

Jacek Krajewski uważa, że w tak opisanej sytuacji lekarz powinien zlecić test, bo pandemia nie zniknęła i nadal należy zachować ostrożność. Jego zdaniem lekarze nie unikają testowania. Choć przyznaje, że jeśli w przychodni pojawia się dużo pacjentów z podobnymi objawami, testy wychodzą negatywne, to może osłabić czujność, bo wyniki wskazują na zwykłą infekcję.

Jeszcze inaczej na sprawę patrzy Tomasz Zieliński, lekarz rodzinny, wiceprezes Porozumienia Zielonogórskiego. - Ja kieruję pacjentów na testy, ale oni ich nie chcą wykonywać. W przypadku wyniku pozytywnego, rodzina, osoby z pierwszego kontaktu, musiałaby pójść na kwarantannę. A tak, tylko oni mają kwarantannę, a domownicy, być może zarażeni, chodzą do pracy, na zakupy. Dlatego ważne jest, aby sanepid weryfikował, czy skierowanie zostało zrealizowane. Dzięki informatyzacji powinien lepiej „namierzać” miejsca gdzie jest problem. Pacjentów, którzy nie zrobili testów, ale też miejsca, gdzie nie są zlecane testy. Przecież to musi być widoczne, kiedy nałożymy dane o zdarzeniach medycznych, receptach, eZLA i testach - podkreśla Zieliński.

Sprawdź w LEX: Czy pracodawca może kierować pracowników i gości na wykonanie testu na COVID-19? >

Zdaniem dr Pawła Grzesiowskiego, eksperta Naczelnej Rady Lekarskiej do spraw Covid-19, skierowań od lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej jest za mało. - Ja też słyszę od różnych osób, że pediatrzy odmawiają testowania dzieci. Rozumiem, gdy odmawia pacjent. Ale ja słyszę, że rodzice proszą, a to lekarz nie widzi takiej potrzeby. A przecież testy są refundowane przez NFZ. Tak nie powinno być, bo testy pokazałyby, czy w danym przedszkolu, szkole nie ma ogniska zakażeń - podkreśla Grzesiowski. I przypomina, że cały czas działa system zdalnej rejestracji na test w kierunku Covid-19. - Wystarczy wypełnić ankietę online lub telefonicznie, i można automatycznie dostać skierowanie na test - dodaje. Choć jego zdaniem testów antygenowych robi się całkiem dużo, tylko jak wspomniał Jacek Krajewski, nie trafiają do systemu.

Polacy lubią testy domowe

Wielu Polaków kupuje też testy domowe, które można nabyć nie tylko w sklepie internetowym Roche, ale też, np. w Lidlu. - Kiedyś byłem przeciwny takim testom, bo były niskiej jakości - mówi dr Grzesiowski. - Obecnie na rynku są dostępne testy certyfikowane, i z tych warto korzystać. Tyle, że Polak nie ma pewności, czy test z Biedronki czy Lidla jest wartościowy. Test w Lidlu ma unijny certyfikat IVD, który oznacza, że produkt jest dopuszczony do obrotu w UE. Jak jednak zauważa prof. Krzysztof Pyrć, z Małopolskiego Centrum Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, taki certyfikat dostaje się jedynie na podstawie złożonych oświadczeń, co nie oznacza, że naprawdę spełniają wszystkie zadeklarowane normy. Jego zdaniem listę zalecanych, sprawdzonych testów mógłby prowadzić Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego, ale nie prowadzi. 

Sprawdź w LEX: Jaką treść powinno zawierać pisemne upoważnienie opiekuna nastolatka, który chce się zaszczepić przeciwko COVID-19? >

Bez powszechnego testowania nie znamy skali pandemii

Zdaniem ekspertów w Polsce cały czas robi się za mało testów. Część z 45 tys. testów jest wykonywane przez osoby wyjeżdżające i powracające z zagranicy. Na podstawie danych o pobranych paszportach covidowych można oszacować, że podróżujący wykonali od 1 czerwca dziennie średnio 1300 testów. Jak zauważa Paweł Grzesiowski to są niepełne dane. - Wśród tych osób jest zapewne dużo dzieci pomiędzy 6 a 12 rokiem życia, które nie mogą być zaszczepione, i w wielu miejscach jest wymagany od nich test. Testy też są często robione podwójnie przez tę samą osobę, przed wyjazdem i po powrocie, zatem nie wiadomo, ile osób wykonało testy- wyjaśnia. Pozostałe tysiące to zapewne wyniki pracowników, osób skierowanych na leczenie uzdrowiskowe czy szpitali. Według dr Pawła Grzesiowskiego to oznacza, że nie znamy rzeczywistej skali pandemii, co potwierdza szybki wzrost liczby hospitalizowanych pacjentów - w ciągu ostatnich 2 tygodni wzrosła dwukrotnie, co nie ma odzwierciedlenia w codziennych raportach o liczbie zakażeń. Podobnie uważa prof. Krzysztof Pyrć. - Testowane są wyłącznie osoby z wyraźnymi objawami oraz turyści. Ciężko tutaj mówić o obrazie pandemii w społeczeństwie - dodaje.

Sprawdź w LEX: Kto powinien ponosić koszty testów na COVID-19 niezaszczepionego pracownika który w ramach swoich podstawowych obowiązków musi odbywać regularnie krótkie podróże służbowe za granicę? >

Potrzebne powszechne testowanie

Eksperci mają żal do rządu o to, że w Polsce przede wszystkim nie testujemy powszechnie. - Powszechne testy antygenowe powinny być podstawą działań zapobiegawczych. Przecież wariant Delta jest bardziej zakaźny, a nadal obowiązuje zalecenia ministerstwa z 2020 roku czyli brak testowania osób bezobjawowych. W efekcie nie wiemy, co naprawdę się dzieje, na jakim etapie pandemii jesteśmy. Dowiemy się dopiero po wzroście liczby osób hospitalizowanych oraz pod respiratorami – podkreśla Grzesiowski. I dodaje, że jeśli nie będziemy testować, to wielu Polaków nie będzie nawet wiedziało, że przeszło Covid-19 do czasu wystąpienia powikłań.

Według niego za mało się mówi, że Covid-19 to nie tylko zgony, ale także przewlekły zespół po-covidowy tzw. long-Covid, który występuje u ok. 10 proc. chorych. Zapalenie mięśnia sercowego, zatory, udary, problemy neurologiczne, pulmonologiczne pojawiają się kilka miesięcy po przechorowaniu.  A o tym, że wirus szaleje jest przekonany, bo szkoły w żaden sposób nie zostały przygotowane na powrót uczniów. - Nikt nie zachowuje dystansu, nie zainwestowano w poprawę wentylacji klas, większość osób nie nosi maseczek, a dzieci jeżdżą na kilkudniowe wycieczki, i wracają zakażone. Jedno trafia na izolacje, bo wyszedł mu pozytywny test, reszta na kwarantannę, i nawet nie wiemy, czy chorują i zarażają starszych - mówi Grzesiowski. Jego zdaniem też nauczyciele w tygodniu poprzedzającym rozpoczęcie roku, powinni być przetestowani co najmniej raz, a najlepiej dwa razy. Podobnie uczniowie w pierwszym tygodniu nauki. - Taka akcja pozwoliłaby nam oszacować ryzyko czwartej fali, ale też jej skalę. My jednak nie mamy żadnych danych - podkreśla Grzesiowski.

Sprawdź w LEX: Jaka jest podstawa prawna przekazania do sanepidu przez dyrektora szkoły danych osobowych uczniów i nauczycieli, którzy mieli kontakt z osobą zakażoną? >

Zespół ds Covid-19 PAN zaleca też rozważenie prowadzenia testów zbiorczych, czyli tzw. pullowanych, czyli badanie wymieszanych próbek pochodzących od wielu osób.  W ten sposób można wykryć, czy w szkole są osoby zakażone i czy nie rozwija się ognisko epidemii. Zidentyfikowana osoba zakażona, oraz członkowie jej rodziny, powinni zostać poddani izolacji i kwarantannie. I chociaż jest już podstawa prawna do prowadzenia badań pullowanych, to nikt nie pomyślał o ich zrealizowaniu na początku roku szkolnego.

Specjalny system nadzoru

Zarówno dr Grzesiowski, jaki prof. Pyrć uważają, że przede wszystkim powinno się stworzyć program typu SENTINEL. To program nadzoru nad grypą, który Polska realizuje od 2004 roku. Opiera się on na współpracy lekarzy medycyny rodzinnej, 16 wojewódzkich stacji sanitarno- epidemiologicznych oraz NIZP. Od 1 do 5 proc. lekarzy rodzinnych w całym kraju w sezonie epidemicznym pobiera wymazy z gardła i nosa pacjentów z podejrzeniem grypy, które trafiają do wojewódzkich stacji sanepidu, gdzie są badane. Wynik wraca do lekarza, a ten potwierdzone zachorowania na grypę rejestruje na specjalnej platformie, z podziałem na grupy wiekowe. Dzięki temu potem powstaje zbiorczy raport dla województwa, pokazujący rzeczywisty stan zagrożenia.

Polska takich danych nie ma. A ja zauważa zespół PAN, w Polsce nie ma nawet udostępnionych pełnych danych na podstawie których można podejmować trafne decyzje. Nie są bowiem łączone dane o zakażeniach w określonych regionach, grupach wiekowych, zawodowych z tymi, o ciężkim przebiegu, chorobach współistniejących, bo zbierają je różne instytucje. A jak zauważają naukowcy, połączenie danych epidemicznych z danymi psychologicznymi lub społecznymi oraz udostępnienie ich umożliwiłoby także lepsze zrozumienie wpływu czynników pozamedycznych na rozwój i przebieg choroby. - Kolejny raz popełniamy ten sam błąd, nie mamy jasno opisanej strategii, brak pełnych bieżących danych do podejmowania decyzji, nie testujemy powszechnie. Wyhodujemy w ukryciu czwartą falę koronawirusa, która zaskoczy wszystkich dopiero, gdy zabraknie miejsc w szpitalach, a codziennie będą umierać dziesiątki ludzi - kwituje dr Grzesiowski.

 

Zobacz procedurę w LEX: Kwarantanna i izolacja – rodzaj świadczeń i ich wpływ na długość okresu pobierania wynagrodzenia za czas choroby i zasiłku chorobowego >