- Polska stoi prawdopodobnie przed największą falą uchodźców od czasu drugiej wojny światowej. Nasz kraj potrzebuje wsparcia międzynarodowych organizacji humanitarnych – nie ukrywa Zbigniew Rau, minister spraw zagranicznych.

Z informacji straży granicznej wynika, że od 24 lutego wybuchu wojny na Ukrainie do 8 marca do Polski dotarło już 1,37 mln uchodźców. Najwięcej wjechało przez przejścia graniczne w Medyce (282,3 tys.), Dorohusku (180,3 tys.), Korczowej (177,2 tys.) Hrebennem (165,7), Dołhobyczowie (159,2 tys.), reszta przez przejście graniczne obsługiwane przez placówki straży granicznej w Lubaczowie, Hrubieszowie i Krościenku.

Czytaj też: Prawa i obowiązki cudzoziemców - reprezentacja prawna >

Wkrótce oczekiwana jest kolejna fala uchodźców, w której znajdą się między innymi ewakuowani w ramach korytarzy humanitarnych w miejscach bezpośrednich walk. A system zarządzania strumieniem uchodźców jest niewydolny. W wielu miejscach opiera się wciąż na  osobach prywatnych - wolontariuszach.  W środę, podczas procedowania ustawy o pomocy uchodźcom wiceminister infrastruktury Andrzej Bittel ujawnił, że do 7 marca z polskich stacji granicznych przyjechało 137 pociągów z ponad 140 tys. ludźmi. Z granicy odwieziono ponad 130 tys. osób, wydano ponad 200 tys. biletów zerowych dla obywateli Ukrainy. Służby wojewodów wciąż pilnie poszukują firm transportowych które są w stanie świadczyć usługi przewozu uchodźców.

Czytaj także: Rząd zapłaci za pomoc uchodźcom, ale zasady ryzykowne>>

WZORY DOKUMENTÓW:

 

Chcą zostać na miejscu lub jechać do Warszawy

Coraz mniej jest osób, które wiedzą, gdzie chcą jechać, coraz więcej osób starszych, niepełnosprawnych, wymagających opieki. Na granicę docierają też pierwsze osoby poszkodowane w walkach.

- Dziś większość osób, które trafią do punktów recepcyjnych w Tomaszowie Lubelskim mówi, że albo chcą zostać tu na miejscu bo liczą, że wojna szybko się skończy, albo chcą dostać się do Warszawy, bo uważają, że tam jest lepszy rynek pracy – mówi Ewa Piwko-Witkowska, wolontariusz z Tomaszowa Lubelskiego.  

A Warszawa już się korkuje. Konstanty Radziwiłł, wojewoda mazowiecki szacuje, że w stolicy jest już ok. 200 tys. uchodźców. Wolontariusze alarmują choćby o krytycznej sytuacji jaka panuje na Dworcu Centralnym czy Torwarze. Trudności w zaopatrzeniu, braku informacji gdzie można zakwaterować uciekinierów.

Marek Wójcik, sekretarz strony samorządowej Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego mówi, że relokacja na razie pozostawia wiele do życzenia. - Uchodźców zdecydowanie więcej będzie w Warszawie i w innych dużych ośrodkach miejskich, wielu z nich chce też zostać w miejscowościach bliżej wschodniej granicy, licząc że wkrótce wrócą do domu i nie chcą narażać się na dodatkowe koszty - mówi. Tymczasem jak przekonuje, niekoniecznie jest to dla nich korzystne, bo jak pokazują dotychczasowe doświadczenia małe społeczności potrafią wręcz zdziałać cuda, szczególnie tam, gdzie już wcześniej pracowali Ukraińcy, są w stanie zapewnić im bardzo dobre warunki. - Faktycznie - co jest przykre - zdarza się, że ludzie przygotowują się na przyjęcie uchodźców, podjeżdża autobus i nikt nie wysiada, bo wszyscy chcą dotrzeć do dużych miast, a szczególnie do Warszawy - mówi.

 

 

Migranci wojenni z Ukrainy nie chcą przyjeżdżać na przykład do wyznaczonych dla nich miejsc na Warmii i Mazurach. W niedzielę do Olsztyna nie dojechał pociąg, bo wszyscy pasażerowie wysiedli na wcześniejszych stacjach, ostatnia grupa 50 osób opuściła pociąg na stacji w Ostródzie. Z kolei kobiety z dziećmi jadące autobusem do hotelu w Giżycku tuż przed końcem podróży wymusiły na kierowcy powrót do Warszawy. Nie przekonały ich argumenty, że w Giżycku czeka na nie wygodny hotel, że odpoczną, a w Warszawie trafią na materace w sali gimnastycznej. Oświadczyły że wolą materace. Zdaniem Wojciecha Iwaszkiewicza, burmistrza Giżycka jednym z argumentów jest sąsiedztwo Warmii i Mazur z rosyjskim obwodem kaliningradzkim. – Wiele osób mówi,  że nie po to uciekały od wojny, żeby znowu trafić pod rosyjską granicę – ocenia burmistrz.  

- Musi być ośrodek odpowiedzialny za organizacje i dyslokacje uchodźców, bo inaczej będzie tak jak ostatnio, że pojechały pociągi ze Szczecina po uchodźców, a oni wysiedli wcześniej, szczególnie na stacji Łódź jak zobaczyli kierunek Warszawa. Niektóre samorządy, także te wiejskie, przygotowały odpowiednie miejsca i chcą się wpisać w zakres pomocy, ale nie mają ta zwanego wsadu, bo nikt o tych miejscach nie wie, bo rząd nie utworzył stosownej bazy – mówi Leszek Świętalski dyrektor biura Związku Gmin Wiejskich RP.  

 

Startuje system, który ma pomóc przygranicznym gminom

Kancelaria premiera przy współpracy jednostek samorządu terytorialnego ma uruchomić specjalny system, który ma rozładować przeludnia. - System ma służyć prezydentom i burmistrzom miast przygranicznych do tego, aby wiedzieli, gdzie mają wysyłać autobusy z uciekinierami wojennymi. Pozwoli on opanować prawie 900 autobusów, które rozwożą obywateli Ukrainy, aby odbiór tych ludzi odbywał się w sposób skoordynowany – mówi Andrzej Porawski dyrektor biura Związku Miast Polskich.

Za aktualizację bazy będą odpowiadać wojewodowie, do których mają raportować prezydenci i burmistrzowie miast. W bazie znajdą się ośrodki zbiorowego zakwaterowania. Nie tylko istniejące już hotele, pensjonaty, internaty, ale także miejsca specjalnie utworzone do tego celu. - Zaadaptowanych jest mnóstwo miejsc nowotworzonych w różnych miejscach. To budynki niemieszkalne zaadaptowane tymczasowo do celów mieszkalnych – mówi Andrzej Porawski.  

Problem jednak w tym jak namówić uchodźców, aby przemieścili się tam, gdzie zechcą ich zakwaterować służby wojewody. Andrzej Porawski podkreśla, że sprawa jest delikatna. - Uchodźcy to wolni ludzie, nie możemy im nic kazać. Jest cały system namów, który już dziś działa na granicy, ale nie zmienia to opcji, że jest bardzo wielu ludzi, którzy nie chce jechać nigdy indziej niż do Warszawy – mówi Andrzej Porawski.

Elementem systemu ma być też wyprzedzające powiadamianie o zorganizowanym transporcie uchodźców, aby nie dopuścić do sytuacji w jakich obecnie znajdują się włodarze przygranicznych miast, którzy często na 15-20 minut przed przybyciem np. pociągu dowiadują się że jedzie nim m.in. 200 osób niepełnosprawnych, którym trzeba nagle zapewnić specjalistyczny transport. Chodzi też o to aby nie dopuścić do sytuacji, że jednym punkcie zbiera się duża grupa osób. Tak było m.in. w poniedziałek w Młynach koło przejścia w Korczowej, gdzie na transport czekało kilka tysięcy osób.

- Relokacja przybierze inny wymiar po 2 miesiącach  pobytu, gdy przestaną działać przepisy ustawy przewidujące bezpłatną gwarancję zakwaterowania i wyżywienia i osoby z Ukrainy będą musiały same się utrzymać - wtedy decydująca będzie dostępność do rynku pracy. To wcale  nie oznacza,  że zyskają ci, którzy zostali w większych miastach, bo np. wzrośnie zapotrzebowanie na pracowników sezonowych w rolnictwie czy też ogrodnictwie - mówi Marek Wójcik.