PAP: Od mówienia do wyjścia na ulicę jest długa droga. Bywamy malkontentami, lubimy narzekać, ale to nie jedyny powód aby zorganizować protest?

M.K.: Pierwszy opisany przypadek strajku okupacyjnego miał miejsce ponad 3 tys. lat temu w starożytnym Egipcie – robotnicy nie otrzymali zapłaty za swoją pracę i zdecydowali się w proteście na zablokowanie świątyni. Z jakiegoś powodu uznali, że „miarka się przebrała”, ale możemy sobie łatwo wyobrazić, że decyzję o proteście poprzedziło wcześniejsze komunikowanie niezadowolenia. We współczesnej Polsce narzekanie jest rodzajem rytuału i powszechnego sposobu komunikowania innym swojego nastroju. Trudniej jest w takiej sytuacji przejść od etapu mówienia do etapu działania, ale jeśli pojawi się jakiś punkt sporu np. wprowadzone prawo lub odebrane przywileje, to na bazie komunikowanego wcześniej narzekania udaje się zmobilizować protestujących. Musi zostać przekroczona masa krytyczna jednostkowych niezadowolonych obywateli. Jeśli uda im się znaleźć miejsce, odpowiedni czas i środki wyrazu, wtedy mamy do czynienia z aktami wyrażania sprzeciwu; często bardziej skutecznymi niż konwencjonalne formy komunikowania się z władzą i politykami.

PAP: Czy można zmierzyć tę wartość krytyczną?

M.K.: Kiedy próbujemy znaleźć relację pomiędzy niezadowoleniem obywateli wobec jakiegoś aspektu funkcjonowania władzy a częstotliwością uczestniczenia w aktach protestu, to czasami możemy odkryć zaskakujące zależności. Gotowość do wzięcia udziału w proteście zależy nie tylko od odczuwanej niesprawiedliwości, ale także od kultury politycznej danego kraju.

Możemy porównać akcje obywatelskiego oburzenia we Francji, Polsce i Słowenii. Mimo że w tych trzech krajach poziom niezadowolenia z różnych aspektów sprawowania władzy jest w ostatnich latach najwyższy w Europie, to tak naprawdę jedynie we Francji obywatele często chodzą na demonstracje, angażując się bezpośrednio w politykę. Jeśli w danym kraju protest uliczny zaczyna się instytucjonalizować, to znaczy zaczyna być spodziewaną częścią systemu politycznego, to wtedy jest większe prawdopodobieństwo, że większa ilość osób będzie brała udział w tej formie wyrażania sprzeciwu.

PAP: Skąd różnica między protestującymi Francuzami a Polakami?

M.K.: Niektórzy badacze wskazują, że sposób komunikowania niezadowolenia w krajach dawnego bloku wschodniego różni się od państw Europy Zachodniej. Tutaj ciągle wysokim poparciem cieszą się bezpośrednie formy komunikowania z politykami. Uważa się, że jedynie kontakt z właściwą osobą może rozwiązać problem. Z tego właśnie powodu częściej w Europie Środkowo-Wschodniej demonstracje odbywają się przed miejscami zamieszkania wpływowych polityków. Popularne jest też pisanie listów do przedstawicieli władzy, co związane jest z długą tradycją pisania listów przez chłopów do króla, później do cara, czy po 1945 r., pisania skarg do redakcji gazet czy sekretarzy partii.

PAP: Jak wygląda relacja między udziałem w protestach a aktywnością polityczną? Łatwiej nam pójść do urny wyborczej czy na demonstrację?

M.K.: Kiedyś sądzono, że ci którzy angażują się w konwencjonalne formy uczestnictwa w polityce, takie jak głosowanie w wyborach czy kontaktowanie się z politykami, rzadko biorą udział w niekonwencjonalnych formach, czyli w strajkach, bojkotach czy demonstracjach ulicznych. W latach 60. XX w. kiedy w Europie rozpoczęto intensywne badania nad ruchami społecznymi okazało się, że te dwie formy aktywności są ze sobą związane. Statystycznie częściej chodzą protestować ci, którzy są aktywni politycznie i biorą udział w wyborach. Ale w sytuacji, kiedy udaje się zmobilizować także tych, którzy w wyborach z jakiegoś powodu nie uczestniczą, to wówczas protest zaczyna się rozrastać i przybiera spektakularne formy. Dzieje się tak, kiedy to, o co walczą protestujący jest odczytywane jako uniwersalne, nie związane jedynie z interesem jednej kategorii zawodowej czy mieszkańców jednej dzielnicy.

PAP: Jak ważna jest przestrzeń, w której protest się odbywa? Wybór miasta jako areny do demonstrowania swojego niezadowolenia nie wiąże się wyłącznie z tym, że znajdują się tutaj siedziby polityków i rządzących?

M.K.: Miasto jest istotne z kilku powodów. Po pierwsze, to w miastach znajdują się zwykle miejsca reprezentujące władzę. Po drugie, miasta mają swoją pamięć o przestrzeniach protestu. Miejsca, w których demonstrujący decydują się na wyrażanie swoich roszczeń, posiadają oprócz cech technicznych sprzyjającym zgromadzeniom również wartość symboliczną. Otwarte przestrzenie, na których łatwo jest zgromadzić dużą ilość osób, mieszczące się w centralnych punktach miast, do których dojazd jest stosunkowo łatwy muszą oprócz tego posiadać pewną naddaną wartość. Albo są traktowane jako najważniejsze miejsce w mieście, albo posiadają swoją własną polityczną historię. Na przykład aktualne szczecińskie protesty na placu Solidarności są nawiązaniem do miejsc krwawych wydarzeń z Grudnia 1970 r. Protest na przebudowanym placu, który jest w rzeczywistości dachem Centrum Dialogów Przełomy, wygląda spektakularnie, dobrze się prezentuje w mediach, przemawia swoją „logiką liczb”, jak mówią badacze protestów. I wreszcie: w miastach łatwiej organizować mobilizację na dużą skalę, bo tutaj pracują organizacje i instytucje, którym łatwiej jest przygotować protest czy dowieźć protestujących na miejsce akcji.

PAP: Czy za organizatorami protestów stoi jakaś taktyka? Czy protest jest jednak czymś nieprzewidywalnym?

M.K.: Organizatorzy najczęściej odwołują się do już sprawdzonych wcześniej rozwiązań taktycznych, aby zachować pewną zgodność pomiędzy tym, o co się walczy a chęcią przyciągnięcia jak największej ilości uczestników albo wywołaniem odpowiedniego wrażenia. Pamiętajmy, że zdarzają się sytuacje, że mniej liczne protesty oddziałują na wyobraźnię i uczucia bardziej niż liczne zgromadzenia. Tak jest na przykład podczas dramatycznych protestów kiedy pojedyncze osoby dokonują samospalenia. Nigdy nie jest tak, że protest odbywa się wyłącznie w sposób żywiołowy i poza kontrolą. Z jednej strony mamy szereg uregulowań prawnych i warunków technicznych organizacji protestu. Z drugiej, jest plan organizatorów, którzy chcą jak najlepiej wykorzystać szansę do zamanifestowania swoich racji. W repertuarze ulicznego protestu mieszczą się więc bardzo różnorodne działania. Na przykład takie, które nawiązują do symboliki parady czy karnawałowego przemarszu ulicami miasta. Towarzyszy temu śpiewanie pieśni, skandowanie, często niesie się kukłę przedstawiającą polityka lub rekwizyty robiące hałas, takie jak trąbki czy gwizdki. Czasami demonstracje uliczne przypominają piknik, na który przychodzą rodziny z dziećmi. Demonstracje uliczne mogą również nawiązywać do procesji pogrzebowych: odbywają się w milczeniu, powadze, niemal religijnym skupieniu.

PAP: Czy wirtualna rzeczywistość pomaga wyrażać swoje niezadowolenie?

M.K.: Z jednej strony jest to narzędzie do szybkiego komunikowania się, dzięki czemu możemy mieć szeroki odbiór jakiegoś wydarzenia, ale z drugiej daje ona złudne poczucie uczestnictwa w życiu politycznym, tym którzy siedzą przed ekranami komputerów, przeglądają treści a nawet je udostępniają. Badacze mówią o zjawisku „kliktywizmu” czyli pozornego aktywizmu, polegającemu wyłącznie na klikaniu.

PAP: Karnawałowy przemarsz demonstrantów to jeden styl protestu, na drugim biegunie jest przemoc, starcia i oblężenie miasta.

M.K.: Często zapominamy, że historia sprzeciwów społecznych w przestrzeni miejskiej to historia walk ulicznych pomiędzy rozmaitymi stronnictwami politycznymi. Jeśli przyjrzeć się epizodom protestów w poprzednich epokach, to chyba częściej mamy do czynienia ze starciami różnych grup zawodowych czy frakcji niż z walką z władzą czy zorganizowaną służbą porządkową.

PAP: Protest to wyrażanie roszczeń, ale też budowanie więzi między niezadowolonymi. Na ile te relacje są trwałe?

M.K.: Zyski, które są związane z uczestnictwem w proteście są przede wszystkim tożsamościowe. Udział w demonstracji ulicznej, zwłaszcza pierwszej w życiu, jest momentem formacyjnym dla osoby. Uczestnicy zdają sobie sprawę jak wiele jest osób o podobnych poglądach, zdobywają poczucie własnej siły, podbudowania własnej wartości. Masowe demonstracje uliczne to zgromadzenia osób, które są dla siebie anonimowe, szansa że uczestnicy kilkunastotysięcznej demonstracji będą się rozpoznawać jest bardzo nikła. Demonstracje mają swoją mocną dynamikę i nie ma tu zwykle miejsca na wymianę kontaktów czy na osobiste rozmowy. Dlatego zyski z udziału w proteście skupiają się na tożsamości jednostki. Należy jednak pamiętać, że spektakularny i zwycięski protest będzie na lata wiązał przestrzeń, w którym się odbywał, z wartościami wokół których gromadzili się protestujący. Bez względu na to, czy są to praktyki pielęgnowania pamięci, wyrażanie swojego sprzeciwu czy manifestowanie dumy. Jeśli protest odbywa się w sposób powtarzalny w jakimś miejscu, to w świadomości użytkowników tej przestrzeni na trwale zostaje związane miejsce i polityka, wokół której gromadzili się protestujący.

(PAP)