Poinformowano w nim, że od piątku członkom podkomisji zostają cofnięte wszelkie upoważnienia i pełnomocnictwa do działań związanych z pracami podkomisji. Została ona utworzona siedem lat temu poprzez rozporządzenie podpisane przez ówczesnego ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza. Koszt działania podkomisji szacuje się na ponad 70 mln zł. 

MON przekazał, że w piątek, 15 grudnia, wicepremier i szef resortu Władysław Kosiniak–Kamysz podpisał decyzję, parafowaną przez wiceministra Cezarego Tomczyka, o uchyleniu decyzji powołującej podkomisję MON ds. ponownego zbadania wypadku lotniczego samolotu Tu-154 z 10 kwietnia 2010 r.

Szef podkomisji sejmowej Antoni Macierewicz opublikował częściowy raport 10 sierpnia 2021 roku. Nie ujawniono wszystkich analiz i ekspertyz dokonanych na zlecenie podkomisji w USA. A podkomisja nadal istniała.

W raporcie czytamy o dwóch wybuchach na pokładzie samolotu - "Opisany stan szczątków wskazuje na działanie wysokiego ciśnienia i wysokiej temperatury, czyli eksplozji. Największe rozdrobnienie i rozproszenie fragmentów konstrukcyjnych w centropłacie samolotu Tu-154M dowodzi, że epicentrum detonacji i wybuchu, czyli pierwszej fazy eksplozji, znajdowało się w lewym przednim narożniku zbiornika balastowego”.

Tymczasem rządowa komisja Millera orzekła, że powodem katastrofy było zejście poniżej bezpiecznego poziomu, ze zbyt dużą prędkością, w złych warunkach atmosferycznych.

Raport rządowy komisji Millera

Wcześniej w lipcu 2011 r. Rządowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego ogłosiła raport na temat przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem. Komisja rządowa Millera stwierdziła szereg nieprawidłowości w funkcjonowaniu pułku. Jednostka obciążana była zbyt dużą liczbą lotów w porównaniu do posiadanych załóg, podejmowano świadomie decyzje o niezgodnym z  przepisami szkoleniu załóg. W pułku ustalono własne standardy. Przyjmowano pilotów ze znikomym doświadczeniem, tuż po szkole lotniczej. Podejmowano świadomie decyzje o łamaniu norm odpoczynku, a szkolenie realizowano w pośpiechu i niezgodnie z normami. TU - 154 M nie wykonywały lotów treningowych.

Tylko technik pokładowy posiadał aktualne uprawnienia do lotu. Skutkiem stwierdzonych braków w szkoleniu i treningu było ignorowanie nagminne ostrzeżeń systemu TAWS (komisja stwierdziła, że załoga nie była właściwie przeszkolona z jego obsługi). Samolot był sprawny technicznie do momentu zderzenia z ziemią. Nie było materiałów wybuchowych, substancji promieniotwórczych ani trujących na pokładzie samolotu.

W Stanach Zjednoczonych sprawdzano pokładowy system kontroli lotu m.in. system TAWS – działał prawidłowo. Przyrządy pokładowe były sprawne.

Załoga przy tej konfiguracji, którą zastosowała, nie miała możliwości podejścia do lądowania „w automacie”, czyli przy włączonym autopilocie i  automacie ciągu. Komisja stwierdziła, że nie było to możliwe, bo lotnisko nie było wyposażone w ILS. Według komisji, powodem podjęcia takiej decyzji było nieprawidłowe wyszkolenie załogi.

 

Błędne pomiary

Bardzo istotne dla tragicznego przebiegu zdarzeń było to, że załoga zamiast wysokościomierzem ciśnieniowym, posługiwała się wysokościomierzem radiowym, który nad pełnym jarów terenem wokół Smoleńska był mało użyteczny. Wręcz wprowadzał pilotów w błąd, pokazując faktyczną wysokość nad poziomem terenu, nad którym leciał samolot, a nie nad poziomem lotniska.  

To dowódca dał komendę „odchodzimy na drugie” (odejście), gdy stwierdził, że jest poniżej 100 metrów (dokładnie na wysokości 91 m, wysokość nad poziomem lotniska wynosiła wówczas ponad 30 m). Od tej komendy do jej wykonania minęło aż pięć sekund – kluczowe dla przebiegu wypadków (samolot cały czas się zniżał). Po komendzie manewr odejścia powinien być zainicjowany natychmiast.

Jednak ustalenia podkomisji Macierewicza były zupełnie inne.