- Faktycznie, wczoraj upłynął termin i wczoraj Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie złożyła apelację od orzeczenia z 22 marca. Zarzucamy sądowi, który wydał wyrok uniewinniający, błąd w ustaleniach faktycznych mający wpływ na treść orzeczenia oraz naruszenie przepisów postępowania - powiedział PAP płk Ireneusz Szeląg, szef WPO w Warszawie.|
O szczegółach odwołania płk Szeląg nie chciał mówić, bo - jak to ujął - adresatem apelacji jest Izba Wojskowa Sądu Najwyższego i to sędziowie powinni ją poznać w pierwszej kolejności. Wiadomo, że skoro prokuratura odwołuje się od wyroku uniewinniającego, to wnosi o jego uchylenie i powtórzenie procesu w I instancji. W marcu prokurator wnosił o karę roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata i 4,5 tys. zł grzywny.
- Jestem zaskoczony, że prokuratura zdecydowała się na apelację. W świetle ustaleń, jakich sąd I instancji dokonał - a oparł je na bezspornych, obiektywnych dowodach - nie widzę szans na jej powodzenie - ocenił obrońca Miłosza, mec. Andrzej Werniewicz. Przed sądem odwoławczym zamierza on bronić wyroku I instancji, który 22 marca uniewinnił jego klienta po ponad sześcioletnim procesie.
Po tym, jak sędzia ogłaszający wyrok wypowiedział słowo "niewinny", na sali rozpraw rozległy się oklaski. Brawa biło kilkunastu żołnierzy i oficerów w lotniczych mundurach - kolegów Miłosza z jego eskadry śmigłowców, rodzina pilota oraz b. oficer BOR z ochrony Leszka Millera, który leciał tamtego dnia śmigłowcem.
Miłosz został oskarżony o nieumyślne spowodowanie wypadku oraz o umyślne sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy. Miało się tak stać przez to, że nie włączył ręcznego trybu instalacji przeciwoblodzeniowej, choć na trasie śmigłowca występowała temperatura poniżej 5 stopni Celsjusza. W takich warunkach instrukcja zaleca przejście z trybu automatycznego na ręczny.
- Zgromadzony w sprawie materiał dowodowy, po jego rozważnej ocenie, nie pozwolił przypisać oskarżonemu zawinienia całej sytuacji i jej następstw - mówił w marcu, uzasadniając wyrok, sędzia Mirosław Kolankowski. Podkreślił, że należy całą sprawę oceniać na podstawie wiedzy pilota w trakcie lotu, a nie późniejszych ekspertyz i wiadomości - o to samo wnosił w ostatnim słowie oskarżony ppłk Miłosz. - Lata się na tym, co się ma, na takim sprzęcie, na jakie państwo stać. Ale należałoby przeanalizować zakup nowocześniejszego sprzętu - podkreślał wtedy sędzia.
Sąd uznał, że ppłk Miłosz miał prawo nie wiedzieć o niekorzystnych warunkach pogodowych panujących 4 grudnia 2003 r. wokół Warszawy. Mówiła o tym cywilna prognoza meteo, ale oskarżony nie miał do niej dostępu, bo korzystał z wojskowej, która nie ostrzegała przed możliwością oblodzenia. To właśnie oblodzenie spowodowało wyłączenie pracy silników maszyny i konieczność awaryjnego lądowania w trybie autorotacji. Sąd zauważył, że w wyniku tego manewru udało się przekierować maszynę z terenu zabudowanego na las; że wszyscy przeżyli przymusowe lądowanie i że wszyscy, którzy byli poszkodowani, zakończyli już leczenie. - Uczestnicy lotu podkreślali, że zawdzięczają ppłk. Miłoszowi życie - dodał.
Z ustaleń sądu wynika, że załoga w czasie lotu sprawdzała temperaturę, a jej odczyty nie rodziły konieczności włączania instalacji przeciwoblodzeniowej. - Oskarżony nie wiedział jednak - i nie mógł wiedzieć - że termometr ma błąd pomiaru plus minus trzy stopnie Celsjusza - podkreślił sąd. W procesie wyszedł też na jaw brak współpracy wojskowych i cywilnych służb meteo oraz to, że piloci mają bardzo wiele zadań i mogą być zmęczeni - ale to ostatnie nie miało według sądu znaczenia dla oceny winy oskarżonego. Dodatkowo - jak potem ustalono - przed Warszawą wystąpiło bardzo silne zjawisko inwersji temperatury (polega na tym, że nietypowo wyższa temperatura jest nad ziemią niż przy gruncie). - Oskarżony jest pilotem, a nie meteorologiem. Trudno oczekiwać, by to przewidział - dodał sędzia Kolankowski.
Sąd przyjął na korzyść oskarżonego, że system RIO3 (automatycznej sygnalizacji oblodzenia) był niesprawny. Biegli nie mogli ustalić, jak było naprawdę - tym bardziej, że ta instalacja została przez prokuraturę uznana za nieprzydatną i skreślona z listy dowodów już w kwietniu 2004 r. Zarazem stwierdzono, że instrukcja lotów na śmigłowcu Mi-8 zabrania włączania instalacji przeciwoblodzeniowej wtedy, gdy oblodzenie już występuje - należy to robić wcześniej, na podstawie wskazania temperatury. - Oskarżony sam mówił, że nie jest samobójcą i dla jednego przełącznika nie zaryzykowałby życia swojego i pasażerów, nad którymi powierzono mu pieczę - mówił sędzia, który ocenił, że Miłosz postąpił prawidłowo.
- Mam żal do prokuratury za ten ponad sześcioletni proces. Oczywiście można powiedzieć, że oni to robią z urzędu, ale nie trzeba było tak obstawać przy tym oskarżeniu. Sprzęt, którym dysponujemy, bardzo szanuję, ale ma on już ponad 30 lat - komentował ppłk Miłosz po ogłoszeniu wyroku. Dziękował też za wsparcie rodzinie, kolegom oraz swoim dowódcom, którzy pozwolili mu powrócić do latania od razu po tym, jak zakończył leczenie po wypadku - niezależnie od trwającego procesu.
Śmigłowiec Mi-8 z 36. specjalnego pułku lotnictwa transportowego rozbił się 4 grudnia 2003 pod Warszawą, gdy wyłączyły się obydwa silniki. Miłosz, dowódca załogi (wtedy w stopniu majora), zdołał awaryjnie wylądować, stosując manewr autorotacji. Według komisji badającej przyczyny wypadku, silniki zgasły wskutek oblodzenia. Komunikaty meteorologiczne, którymi dysponowała załoga, nie wskazywały na ryzyko oblodzenia, nie stwierdzili go także piloci samolotów lądujących krótko przed Miłoszem na Okęciu.
W wypadku ucierpieli ówczesny premier: Leszek Miller, szefowa jego gabinetu politycznego Aleksandra Jakubowska, dwoje pracowników Centrum Informacyjnego Rządu, lekarz, pięciu oficerów BOR, trzech pilotów i stewardesa. Dwanaście osób przeszło długotrwałe leczenie.
- Jestem bardzo zadowolony z wyroku sądu. Temida czasami się myli, ale w tym przypadku jestem przekonany, że nie pomyliła się. Byłoby niezmiernie dziwne, że pilot, który uratował życie wielu osób będących na pokładzie roztrzaskanego helikoptera, ponosiłby dzisiaj tak surowe konsekwencje, nie mówiąc już o tym, że ewentualny wyrok skazujący eliminowałby pana pułkownika Miłosza z możliwości latania, a z tego co wiem, latanie jest jego prawdziwą pasją - mówił Miller w poniedziałek dziennikarzom w Sejmie. Miller zadeklarował, że gdyby "miał wybierać z jakim pilotem mógłby w trudnych warunkach atmosferycznych lecieć helikopterem, to wybrałby pułkownika Miłosza". - To jest mistrz w swojej klasie i w swojej profesji - podkreślił b. premier. (PAP)
Uratował życie premierowi i jeszcze raz stanie przed sądem
Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie chce uchylenia wyroku uniewinniającego ppłk. Marka Miłosza - pilota śmigłowca, który w grudniu 2003 r. awaryjnie lądował z premierem Leszkiem Millerem na pokładzie. Adwokat pilota nie wierzy w powodzenie tej apelacji.