Chodzi o wydarzenia sprzed czterech lat. Pod dworcem PKP w Ostrowie Wlkp. trzech prokuratorów wsiadło do taksówki. Miała ich odwieźć do domów. Ale kiedy licznik wybił 40 zł, pasażerowie zatrzymali samochód i powiedzieli, że tyle nie zapłacą. Wezwani przez taksówkarza policjanci poprosili pasażerów o dokumenty. Jeden z nich, prokurator Milan Danielewicz, odmówił. Gdy policjant zaczął prowadzić go do radiowozu, usłyszał: - Jesteśmy prokuratorami!
Ostatecznie pasażerowie zapłacili 20 zł. To jednak sprawy nie zakończyło, bo policjanci opisali incydent w notatce służbowej. Odmowa pokazania dokumentów jest wykroczeniem, za które grozi grzywna. Tyle że zgodnie z prawem prokurator za wykroczenia nie odpowiada i grożą mu jedynie kary dyscyplinarne za uchybienie godności zawodu.
Sprawa Danielewicza czekała na swój finał prawie trzy lata. Przed rokiem zajął się nią sąd dyscyplinarny przy Prokuraturze Generalnej. I postanowił postępowanie umorzyć, tłumacząc to niską szkodliwością społeczną. Od tej decyzji odwołał się zarówno prokurator Danielewicz, jak i rzecznik dyscyplinarny, który wnosił oskarżenie. Orzeczenie uchylono. Za drugim razem sąd dyscyplinarny inaczej ocenił zachowanie prokuratora - ukarał go upomnieniem.
Sprawa ma też inny wątek, ponieważ prokurator próbował dowiedzieć się, kto poinformował o zdarzeniu dziennikarzy. Więcej: http://poznan.gazeta.pl>>>