Opublikowany 19 marca br. komunikat resortu sprawiedliwości to reakcja na artykuł w „Rzeczpospolitej”, w którym napisano, że kosztujący 200 mln zł system służy tylko garstce skazanych. W swoim liście do redaktora naczelnego gazety dyrektor gabinetu ministra pisze, że te 200 mln to sumaryczna i maksymalna kwota wydatków na stworzenie systemu i utrzymywanie go przez pięć lat. Natomiast dotychczas państwo wydało na to tylko 23 mln zł. Dyrektor dodaje, że nigdy nie było założenia, że system będzie wypełniony całkowicie. Jak wyjaśnia, dla zwrotu poniesionych kosztów wystarczy jego średnie wypełnienie na poziomie 16 proc. Przy 50 proc. wypełnieniu koszty stworzenia systemu dozoru elektronicznego mają się zwrócić po 30 miesiącach, czyli w połowie okresu, na który zostały zaplanowane te 200 mln wydatki.
Na razie na to raczej nie zanosi się, bo jak podaje dyrektor, na dzień 17 marca 2010 roku kary w ramach systemu odbywało 54 skazanych, a 22 innych już je zakończyło. Dyrektor o tym nie wspomina, ale tak nikłe stosowanie tego rodzaju kary wynika z tego, że prawo o elektronicznym nadzorze zostało skonstruowane tak, że tylko niewielka grupa skazanych może z niego realnie skorzystać. Właśnie dlatego po kilku miesiącach funkcjonowania systemu ustawa musi być znowelizowana.
Obrączki na razie tylko dla nielicznych
W Sejmie trwają prace nad nowelizacją przepisów o dozorze elektronicznym, która ma poszerzyć znacznie krąg skazanych, którzy będą mogli skorzystać z tego typu kary. To potrzebna zmiana, ponieważ jak informuje Ministerstwo Sprawiedliwości, obecnie tylko 54 skazanych odbywa wyroki z bransoletkami.