Sprawa ma swoją dość długą już historię, którą warto przy tej okazji przypomnieć. Otóż w 2007 roku w trakcie badania konstytucyjności ustawy lustracyjnej poseł PiS Arkadiusz Mularczyk oświadczył, że dwóch sędziów TK było zarejestrowanych jako źródła informacji wywiadu PRL. Sędziowie - Adam Jamróz i Marian Grzybowski - zostali wówczas wyłączeni ze składu Trybunału przez prezesa TK Jerzego Stępnia. Grzybowski wyjaśniał, że nie współpracował ze służbami i że po powrocie ze stypendiów na Uniwersytet Jagielloński składał "rutynowe sprawozdania z pobytu w biurze współpracy zagranicznej UJ". Czytaj takżeIPN nadal walczy o uznanie prof. Grzybowskiego za kłamcę lustracyjnego

Historię tę komentuje w książce, która niedługo ukaże się na rynku, prof. Andrzej Zoll, sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku, były rzecznik praw obywatelskich.
Przepisy ustawy lustracyjnej nie były do końca precyzyjne. Nie było często jasne, w jakich wypadkach należało oświadczyć, że było się takim współpracownikiem, a kiedy nie. Ja mogę tu przywołać przykłady dwóch moich bardzo dobrych znajomych, którzy jako wykładowcy uniwersyteccy mieli wykłady w wyższej szkole milicji obywatelskiej. To były swego czasu głośne sprawy profesorów Mirosława Wyrzykowskiego z Uniwersytetu Warszawskiego, który był też sędzią Trybunału Konstytucyjnego i Mariana Filara z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, który był posłem na Sejm. Oni w tej szkole milicyjnej prowadzili wykłady z zakresu prawa. No i składając oświadczenia nie podali informacji o współpracy z organami bezpieczeństwa, ponieważ uznali, że ta ich praca nie miała cech określonych w ustawie lustracyjnej. To zostało zakwestionowane przez prokuratorów lustracyjnych, którzy stali na stanowisku, że ponieważ była to uczelnia podległa Ministerstwu Spraw Wewnętrznych, to współpraca z nią była równoznaczna ze współpracą z aparatem bezpieczeństwa. Były  prowadzone w ich sprawach procesy lustracyjne. Ale przed sądem oni wygrali. Sąd stwierdził, że oni nie musieli orientować się w niuansach dotyczących usytuowania tej szkoły w strukturach aparatu władzy PRL, a ustawa lustracyjna nie dawała dostatecznych podstaw do zinterpretowania tego. Oni wygrali te  procesy, ale już samo postawienie tych zarzutów budziło wiele kontrowersji.
Ale zawsze ich podstawą było niesłuszne oskarżenie o kłamstwo
lustracyjne, co było możliwe przy dość swobodnej interpretacji tych nieprecyzyjnych przepisów. No bo przypomnijmy choćby jeszcze przypadek profesora Mariana Grzybowskiego, sędziego Trybunału Konstytucyjnego, któremu w czasie rozprawy postawiono zarzut współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. A fakty, na których to oparto były takie, że jako naukowiec ubiegający się o paszport w związku z wyjazdem na zagraniczne stypendium rozmawiał on z kimś z SB. A dowodem współpracy miało być to, że przywiózł z tego wyjazdu i przekazał tej służbie jakiś dostępny publicznie projekt przepisów przygotowywanych w Norwegii. To było SB do czegoś tam potrzebne, ale sąd lustracyjny uznał, że to nie była żadna współpraca i oczyścił prof. Grzybowskiego z zarzutów. Ale to też trwało parę lat i sporo profesora kosztowało. A przecież cała ta sprawa to była jedna wielka bzdura.


Cytat pochodzi z książki pt. "Państwo prawa jeszcze w budowie", zawierająca serię wywiadów Krzysztofa Sobczaka z prof. Andrzejem Zollem, ukaże się wkrótce nakładem wydawnictwa Wolters Kluwer Polska.