Była to kolejna przed polskim sądem sprawa o tzw. prawo do zapomnienia w internecie - czyli żądanie usunięcia z wyników wyszukiwania linków do spraw już nieaktualnych, jeśli osoba bezpośrednio dotknięta sobie tego życzy.

W nieprawomocnym wyroku SO uznał, że Google Inc. naruszyło wprawdzie dobra osobiste powoda, ale nie było to naruszenie zawinione - co jest niezbędną przesłanką uznania pozwu.

Po wpisaniu imienia i nazwiska biznesmena w wyszukiwarce Google jako pierwszy pojawiał się link do artykułu z płatnego archiwum "Polityki" z 2002 r. o wymuszaniu haraczy w latach 90. Pod linkiem był krótki opis artykułu ze zdaniem: "Przypadek pewnego powszechnie znanego w O. bandyty dowodzi... (po czym następowało imię i nazwisko powoda) dzierżawca (nazwa firmy): - żądał za rzekomą ochronę 3 tys. zł".

Pragnący zachować anonimowość powód podkreślał, iż wskazywało to, że to on był tym gangsterem - tymczasem nie zapłacił on żądanego okupu gangsterom, czego skutkiem były pożary w jego firmie. Po jego zeznaniach gang rozbito (w swym artykule "Polityka" pisała o determinacji powoda w walce z gangiem i kluczowym znaczeniu jego zeznań). Adwokat powoda mówił, że w wyniku działań Google powstał "zupełnie nowy tekst, zaprzeczający wszystkiemu, co powód zrobił", który naruszał jego wizerunek i dobre imię (miał nawet tracić klientów z tego powodu).

Justyna Balcarczyk
Dobra osobiste w XXI wieku. Nowe wartości, zasady, technologie>>>

W 2012 r. mężczyzna wniósł, by Google usunęło link jako naruszający jego dobra osobiste. Dostał odpowiedź, że nastąpi to po stwierdzeniu naruszenia prawa. W pozwie wobec Google Poland i Google Inc. w USA zażądał zablokowania linku i wpłaty 300 tys. zł zadośćuczynienia. Według pozwu wyszukiwarka odpowiada za wyniki wyszukiwania - o tym, co jest w opisie do linku, decyduje automatycznie algorytm, wynajdujący najważniejsze - według algorytmu - fragmenty tekstu.

Google wnosiło o oddalenie pozwu, dowodząc że przeciętny użytkownik nie mógłby uznać po opisie linku, że to właśnie powód jest gangsterem, o którym mowa w artykule. Pełnomocnik pozwanych mec. Piotr Wasilewski mówił, że uwzględnienie pozwu "stawiałoby spółkę w pozycji cenzora". Adwokat dodał, że nie można mówić o naruszeniu dóbr osobistych w sytuacji, gdy to wyszukiwarka automatycznie tworzy opis do linku, a Google jest jedynie pośrednikiem wyszukującym teksty umieszczone w sieci przez innych użytkowników. Ponadto Google Poland twierdziła, że w ogóle nie może być pozwana przed polski sąd, gdyż w Polsce prowadzi tylko marketing i reklamę, a za wyszukiwanie odpowiada centrala w USA.

Sąd uznał, że Google Inc. z USA naruszyło wprawdzie przedmiotowym linkiem dobra osobiste powoda, ale nie było to naruszenie zawinione (co jest niezbędną przesłanką uznania pozwu), a nasilenie tego nie było wielkie. Jak mówił sędzia Rafał Wagner w uzasadnieniu wyroku, zestawienie w linku nie świadczyło, że to powód jest gangsterem. Sędzia dodał, że bezpłatna część tekstu z "Polityki" pozwalała się zorientować każdemu zainteresowanemu, kto jest bandytą, a kto ofiarą.

Sędzia Wagner podkreślił, że pozwany wskazał powodowi, jak nawiązać kontakt z administratorem; w efekcie dziś w sieci już nie ma tej zbitki powoda z gangsterem.

Zwracając się do powoda, sędzia powiedział, że jego działalność zasługuje na "najwyższy szacunek". "Rzadko się zdarza taka odwaga w tak trudnej sytuacji" - dodał, nawiązując do tego, że powód jako jedyny zeznawał w latach 90. przeciw gangsterom.

Sąd przyznał, że Google Poland nie ma tzw. legitymacji biernej, by odpowiadać w takiej sprawie.

Mocą wyroku powód miałby zapłacić Skarbowi Państwa 14 tys. zł kosztów sprawy.

W czerwcu br. SO oddalił pozew, jaki wobec Google wniósł Leszek L., bo wyniki wyszukiwania wskazywały na nieaktualną informację o poszukiwaniu go listem gończym. Sąd orzekł, że publikowanie listu gończego jest wyjątkiem od zasady prywatności i ochrony danych osobowych, więc trudno doszukać się niezgodnego z prawem działania, zwłaszcza że powód przed sądem nie wykazał, czy list wydano z naruszeniem procedur.

W 2014 r. Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu orzekł, że wyszukiwarka Google ma usuwać z wyników wyszukiwania linki co do spraw już nieaktualnych - jeśli zainteresowani sobie tego życzą. Dotychczas internetowy gigant bronił się przed wymazywaniem niektórych wyników, określając to jako cenzurę. Google podkreśla, że wyszukiwarka wynajduje treści udostępnione przez innych, jedynie do nich odsyłając; stoi na stanowisku, że "prawo do zapomnienia" nie może być nieograniczone, gdyż oznaczałoby cenzurowanie internetu. Trybunał uznał, że jednostka ma prawo poprosić o usunięcie danego wyniku wyszukiwania, jeśli kieruje on do informacji na jej temat, które są "niepełne, nieistotne lub nieaktualne".

Wcześniej, w 2013 r., Europejski Trybunał Praw Człowieka orzekł, że "Rzeczpospolita" nie musi usuwać zniesławiającego artykułu z archiwum internetowego, bo naruszałoby to prawo społeczeństwa do informacji. Skargę wniosło dwóch prawników, bo "Rz" nie usunęła z internetu artykułu, w którym dopuściła się ich zniesławienia. ETPC uznał, że sądy nie mogą zmieniać historii przez nakazywanie usuwania z domeny publicznej wszystkich śladów naruszających prawo publikacji. (PAP)

sta/ itm/