Doktor Mirosław G. oskarżony publicznie przez byłego prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobro a potem oficjalnie przez zwykłego prokuratora o zamordowanie człowieka, został oczyszczony z tego zarzutu. Prokuratura umorzyła śledztwo  i "już po 15 miesiącach" od nazwania go mordercą, ten człowiek może znowu chodzić z podniesioną głową. Ale na pracę w swoim zawodzie szansy nie ma. Takie oto bywają skutki nieobliczalnych decyzji prokuratorów.

To fakt, że dr G. nadal jest podejrzewany o ileś tam przestępstw korupcyjnych i może się jeszcze okazać, że zostanie skazany. Jednak po umorzeniu śledztwa w sprawie morderstwa i informacjach prasowych o oddawaniu G. przez prokuraturę kolejnych zabranych z jego domu przedmiotów, które miały być dowodami korupcji, nie można wykluczyć, że cała sprawa skończy się tak samo. Co my jako społeczeństwo, bo to przecież w naszym imieniu działają prokuratorzy, CBA, nawet Zbigniew Ziobro, powiemy doktorowi G., gdy okaże się, że tych wszystkich zarzutów nie można mu udowodnić. Że go przepraszamy za tę całą pokazówkę z kajdankami i telewizją, za ten paromiesięczny pobyt w więzieniu, za utratę pracy i złamanie kariery zawodowej? Janusza Filipiaka właśnie minister Ćwiąkalski przeprosił, ale jego przetrzymano w areszcie tylko przez jedną noc. G. ma złamane życie na wiele lat, jeśli nie na zawsze.  Decyzja o umorzeniu śledztwa w sprawie zabójstwa zapewne wiele w życiu doktora G. nie zmieni. Właśnie szpital MSWiA ogłosił, że nieprawdziwe są doniesienia mediów, jakoby proponował G. powrót do pracy. Nie zmieni się też zapewne nic w życiu Zbigniewa Ziobro, szefa CBA Mariusza Kamińskiego i prokuratorów chętnie wykonujących ich polecenia. Zapewne jutro wstaną rano, spokojnie spojrzą w lustro i pójdą do pracy. Może każą aresztować kogoś następnego.