W Unii Europejskiej trwają negocjacje dotyczące zmian w przepisach o pracy transgranicznej.

Usługi pracy transgranicznej świadczy 24 tys. małych, dużych i średnich polskich firm. Zapewniają one wpływy budżetowe w wysokości kilku miliardów złotych rocznie. Obecnie polscy pracownicy wykonujący tzw. pracę delegowaną w krajach UE muszą zarabiać zgodnie z miejscowym prawem pracy, jednak przez 24 miesiące mogą podlegać polskiemu systemowi ubezpieczeń społecznych. Jest to korzystne dla pracowników, mających rodzinę w Polsce i zamierzających spędzić w kraju emeryturę.

- Niekiedy za granicą nie ma wykwalifikowanych pracowników w turystyce, pracach sezonowych, przemyśle czy budowlance - mówi agencji informacyjnej Newseria Biznes Radosław Gałka, ekspert Polskiej Izby Handlu. - Przez ostatnie 8 lat polski pracownik, przysłowiowy polski hydraulik wypracował już sobie reputację i zachodnie firmy korzystające z pracy transgranicznej chcą kontynuować współpracę - .

Dla miejscowych pracowników praca transgraniczna to poważna konkurencja. Dlatego dążą oni do tego, by Unia Europejska wprowadziła ograniczenia w tym zakresie. W grudniu w Brukseli miało miejsce spotkanie ministrów pracy krajów UE, na którym dyskutowano zapisy dotyczące dyrektywy 96/71 o delegowaniu pracowników. Przedstawiciele polskiego Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej wynegocjowali odrzucenie tych, które były niekorzystne dla polskich pracowników.

- Udało się usunąć kilka zapisów projektu dyrektywy - wyjaśnia Gałka. - Chodzi o zapisy wprowadzone poprzez środowiska lobbujące, reprezentujące przede wszystkim związki zawodowe w krajach zachodnich lub zrzeszenia pracodawców, którym nie na rękę było delegowanie polskich pracowników - dodaje.

Jednym z nich był zapis dotyczący zastępowalności. Zakazywał on zastępowania pracownika delegowanego do danego zagranicznego pracodawcy, gdy ten się np. rozchorował. Związane z tym potencjalne trudności zniechęciłyby do zatrudniania Polaków.

Inna niekorzystna propozycja, którą udało się zmienić, dotyczyła nakazu przechowywania dokumentacji dotyczącej pracy transgranicznej we wszystkich krajach, w których działała dana firma.

- Można sobie wyobrazić firmę, która realizuje krótkoterminowe kontrakty spawalnicze w kilku krajach europejskich - mówi Radosław Gałka. - Gdyby musiała ona wysyłać kopie dokumentów i przechowywać je we wszystkich krajach, gdzie wykonywała swoje usługi, to koszty i bariery administracyjne byłyby poważnym utrudnieniem - dodaje rozmówca Newserii Biznes.

Przyjęcie dyrektywy w niekorzystnej dla Polaków formie oznaczałoby, zdaniem Gałki, nawet konieczność zamknięcia wielu firm i w konsekwencji zniszczenie polskiego sektora usług transgranicznych.

Ostateczna postać dyrektywy powinna powstać w kwietniu tego roku, by mógł się nią zająć Parlament obecnej kadencji, a na jej wdrożenie zostaną dwa lata. Teraz trwają konsultacje w ramach tzw. trilogu, czyli uzgodnień Komisji Europejskiej, Rady Unii Europejskiej oraz Parlamentu Europejskiego.