„Ufamy obywatelom, wierzymy w ich osąd i decyzję” - powiedział grecki premier zapowiadając referendum nad pakietem pomocowym uzgodnionym przez przywódców Unii Europejskiej na szczycie, który odbył się w ubiegłym tygodniu. Ten „najwyższy akt demokracji i patriotyzmu” zapewne zakończy się odrzuceniem pakietu oszczędnościowego, zerwaniem umowy z MFW i UE i w konsekwencji ogłoszeniem niewypłacalności kraju. To będzie oznaczało wielomiliardowe straty w niemieckich i francuskich bankach. Uruchomione zostaną kontrakty CDS, które wystawiły instytucje finansowe z Nowego Jorku.

Tymczasem jeszcze kilka dni temu europejscy politycy ogłaszali, że „Europa została uratowana”, a na giełdowych parkietach trwały euforyczne wzrosty. Dlatego lekka panika na europejskich rynkach była jak najbardziej zrozumiała. Giełda w Mediolanie zanurkowała o 6,8%, w Paryżu i Frankfurcie odnotowano spadki sięgające 5%. W skrajnym przypadku decyzja premiera Papandreu może się skończyć wyjściem Grecji ze strefy euro . Mógłby być to pierwszy krok do rozpadu europejskiej unii walutowej.


W tych okolicznościach drugie z rzędu dwuprocentowe spadki na Wall Street można uznać za dość stonowaną reakcję inwestorów. Zwłaszcza że z gospodarki Stanów Zjednoczonych znów nadeszły gorsze wiadomości. Wskaźnik ISM mierzący koniunkturę w przemyśle spadł z 51,6 pkt. do 50,8 pkt., podczas gdy analitycy spodziewali się wzrostu do 52,1 pkt. Pogorszeniu uległy także analogiczne indeksy dla Chin, Szwajcarii i Wielkiej Brytanii.

Zmienność nastrojów na rynkach akcji jest obecnie ogromna. Po najlepszym miesiącu od 20 lat indeks S&P500 w ciągu dwóch sesji stracił ponad 5%. Techniczne sygnały kupna z końcówki października zostały błyskawicznie zanegowane, a kolejne zamieszanie w strefie euro może szybko sprowadzić ceny akcji poniżej tegorocznego dna.

Krzysztof Kolany
Bankier.pl