Od wczesnego popołudnia trwał istny chaos informacyjny. Agencje podawały różne plotki, a grecki premier Jeorjos Papandreu zmieniał zdanie trzy razy na godzinę. Rynki zrozumiały z tego tylko tyle, że pomysł referendum w Grecji najprawdopodobniej upadnie. Zapewne tak samo jak rząd Papandreu, który nie ma już poparcia zarówno w socjalistycznej partii PASOK jak i w Europie kierowanej przez tandem Merkel-Sarkozy.

W polityczno-medialnej dyskusji padały zdania, za które jeszcze kilka miesięcy temu ekskomunikowano z europejskich salonów. Grecy otwarcie rozważali opuszczenie strefy euro , zaś europejscy politycy odpowiadali, że droga jest wolna. Najbardziej zdesperowani posiadacze greckich obligacji 2-letnich pozbywali się tych papierów, akceptując zapłatę niespełna 30 eurocentów za każde euro wartości nominalnej, co oznaczało rentowność przekraczającą 100%!

Ale na europejskie giełdy wdarł się trudno uzasadnialny optymizm. We Frankfurcie DAX rozpoczynający sesję 2-procentowym spadkiem zakończył ją niemal 3-procentowym wzrostem. Silne zwyżki odnotowano na wszystkich głównych rynkach Starego Kontynentu. Giełdowym bykom pomógł Europejski Bank Centralny, który pod przewodnictwem Włocha Mario Draghi nieoczekiwanie obniżył główną stopę procentową z 1,5% do 1,25%.

Amerykanie, dla których Grecja i reszta PIIGS stanowi nieznośną przeszkodę dla kontynuacji wzrostów, uwierzyli w europejski optymizm i także zaczęli kupować akcje. Wątpię jednak, aby ktokolwiek na Wall Street w tym momencie rozważał długoterminowe konsekwencje politycznej zawieruchy wokół Grecji.

Zwłaszcza że do amerykańskich inwestorów trafiło kilka dobrych wiadomości z rodzimego podwórka. Producent procesorów do telefonów komórkowych Qualcomm zaskoczył optymistyczną prognozą sprzedaży, a spożywczy koncern Kraft Foods podwyższył prognozy zysków.

Nienajgorzej zaprezentowały się także raporty gospodarcze. Indeks ISM mierzący aktywność w sektorze usług co prawda spadł z 53,0 pkt. do 52,9 pkt. wobec oczekiwanych 53,5 pkt., ale to wciąż wynik pokazujący ekspansję sektora generującego ponad 70% amerykańskiego PKB. Nieco mocniej od prognoz spadła też liczba noworejestrowanych bezrobotnych (397 tys. wobec oczekiwań rzędu 400 tys.), zaś zamówienia w przemyśle zwiększyły się o 0,3% mdm, choć ekonomiści zakładali stagnację.

Dane nie były więc rewelacyjne, ale z drugiej strony nie pokazują ponownego uderzenia recesji, o co jeszcze w sierpniu i wrześniu dość mocno się obawiano. Negatywnie zaskoczył tylko indeks sprzedaży detalicznej w centrach handlowych, który w październiku wzrósł o 3,7% rdr wobec 5,5% we wrześniu. Nawet przy uwzględnieniu oficjalnej inflacji oznacza to realny spadek sprzedaży.

Krzysztof Kolany, Bankier.pl