Posłowie w ekspresowym tempie obradowali nad  nowelizacją ustawy o NBP, a dokładnie - o zmianie ustawy o ograniczeniu prowadzenia działalności gospodarczej przez osoby pełniące funkcje publiczne oraz ustawy o Narodowym Banku Polskim. Przewiduje ona, że wynagrodzenia członków zarządu i pełniących wyższe stanowiska kierownicze, włącznie z zastępcami dyrektorów departamentów, mają być publikowane w Biuletynie Informacji Publicznej. Tyle, że nie będą to wynagrodzenia poszczególnych osób. Ustawa stanowi bowiem, że informację udostępnia się odrębnie za każdy miesiąc dla każdego stanowiska w NBP, z uwzględnieniem wszystkich składników wynagrodzenia, premii i nagród określonych w uchwale przez zarząd NBP. Taka informacja ma być podawana do wiadomości publicznej do 31 marca roku następującego po roku, którego dotyczy to udostępnienie. 

Czytaj również: Ekspresowe tempo prac nad ustawą o płacach w NBP >>

Zarobki porównywalne do sektora bankowego

Po burzliwej dyskusji, w blogu głosowań posłowie zdecydowali o przyjęciu jednej poprawki zgłoszonej przez PiS, do nowego art. 66 ustawy o NBP. Przywraca ona pierwotny zapis w projekcie ustawy w brzmieniu: "wielkość środków na wynagrodzenia ustalana jest corocznie w planie finansowym NBP, z uwzględnieniem poziomu płac w sektorze bankowym". Oznacza to, że pozostanie taki sam przepis, jaki był w ustawie o NBP z 29 sierpnia 1997 r.

 


 

Znowu poznamy średnie

Zmiany nie oznaczają to jednak, że ze stuprocentową pewnością dowiemy się, ile zarabiały bliskie współpracownice prezesa Adama Glapińskiego. Według wyliczeń "Gazety Wyborczej", Martyna Wojciechowska, szefowa departamentu komunikacji i Kamila Sukiennik, dyrektor gabinetu prezesa NBP, zarabiają ok. 65 tys. złotych miesięcznie.  Tyle, że NBP może opublikować średnie, tak jak zrobił to w oświadczeniu w sprawie wynagrodzeń wspomnianych pań. Sławomir Paruch, radca prawny, w partner w kancelarii Raczkowski, potwierdza, że w procedowanym projekcie chodzi o informację co do stanowiska, a nie co do osoby.
Jeśli więc są dwa porównywalne stanowiska, albo jedno stanowisko zajmowały w ciągu roku dwie osoby, i była znacząca różnica  w ich wynagrodzeniu, to poznamy jedynie średnią. Przykładowo, gdy do połowy roku stanowisko zajmowała osoba X, pobierając 10 tys. zł brutto, a po później osoba Y, pracująca za 35 tys. zł brutto, to w informacji o wynagrodzeniu pojawi się kwota 22,5 tys. złotych. Czy ustawodawca mógł być bardziej precyzyjny? Zdaniem mecenasa Sławomira Parucha – tak.
– Myślę, że kierowano się nieuzasadnioną w tym przypadku ochroną dóbr osobistych, czy też danych osobowych. W tej sytuacji interes publiczny jest wartością nadrzędną w hierarchii dóbr prawnie chroniony i znajduje pierwszeństwo przed ewentualną inną ochroną.  Każdy, kto idzie pracować do instytucji publicznej, powinien się liczyć z tym, że jego wynagrodzenie jest jawne – podkreśla Sławomir Paruch.
Ponadto, zgodnie z przepisem przejściowym, informacja o wynagrodzeniach na określonych stanowiskach za lata poprzednie, w tym lata 2016, 2017 i 2018 r. ma nastąpić w ciągu 30 dni od dnia wejścia ustawy w życie. One też będą pokazywać średnie, a nie wynagrodzenia konkretnej osoby.

Oświadczenia majątkowe pokażą więcej, ale będą tajne

Ustawa zobowiązuje też do złożenia oświadczenia o stanie majątkowym.  Z tym, że jawne mają być tylko oświadczenia złożone przez prezesa i wiceprezesów NBP. Pozostałe będą stanowią tajemnicę prawnie chronioną i podlegają ochronie przewidzianej dla informacji niejawnych o klauzuli tajności „zastrzeżone”, chyba że osoba, która złożyła oświadczenie, wyraziła pisemną zgodę na ich ujawnienie. Arkadiusz Myrcha, poseł PO, zapytał wprost podczas drugiego czytania, czy poznamy zarobki dwóch współpracownic prezesa Glapińskiego. Andrzej Szlachta, szef sejmowej Komisji Finansów, odpowiedział, że generalnie chodziło o to, żeby ten dostęp był zagwarantowany. -Jeżeli przepis zostanie przyjęty, to osoby będą miały obowiązek składania oświadczeń majątkowych i będziemy mogli tę wiedzę posiadać – odpowiedział. Nie wniesiono jednak poprawki zmieniającej brzmienie tego przepisu. Co więcej nie ma pewności, czy będzie obowiązek złożenia oświadczeń za 2018 r. Może się okazać, że dopiero za 2019.

Niebezpieczny nowy limit wynagrodzeń

Zgodnie z ustawą, żadna z osób zajmujących kluczowe stanowisko w NBP nie będzie mogła zarabiać więcej niż 60 proc. wynagrodzenia prezesa NBP. Adam Glapiński, obecny prezes, zarabiał w ubiegłym roku średnio 63,5 tys. zł.  To oznacza, że pracownicy nie mogliby zarabiać więcej niż 38,1 tys. zł miesięcznie. To jednak więcej niż obecne średnie wynagrodzenia na stanowiskach dyrektorskich. Z oświadczenia NBP dotyczącego polityki kadrowej i płacowej NBP, opublikowanego 9 stycznia, czyli  po ujawnieniu przez media zarobków dwóch bliskich współpracownic Adama Glapińskiego wynika, że w 2018 r. wyniosło ono 36 308 zł.  Mimo to, Adam Glapiński uważa, że ustawa niesie ryzyko problemów kadrowych w NBP. Spodziewa się, że ok. 25 proc. pracowników nie przyjmie nowych warunków zatrudnienia, zwłaszcza osoby o najwyższych kompetencjach. Dodatkowo ok. 330 pracowników, którzy nabyli prawo do emerytury, może zrezygnować z pracy w krótkim czasie, nim ustawa wejdzie w życie, co ma nastąpić następnego dnia po jej opublikowaniu. Zmiany miałyby spowodować utracenie przez NBP w krótkim czasie ok. 35 proc. pracowników i  ten wątek uwypuklił w swoim stanowisku Europejski Bank Centralny, który powinien notyfikować projekt. Zdaniem Wojciecha Kapicy, współkierującego departamentem prawa rynków finansowych kancelarii SMM Legal, wpływ oderwania zasad wynagradzania pracowników od realiów rynkowych jest od dawna widoczny na przykładzie Urzędu Komisji Nadzoru Finansowego. - Wprowadzenie limitu, który notabene będzie trudny do zmiany, może spowodować odpływ pracowników NBP lub co najmniej utrudni elastyczność w zakresie wynagrodzeń. Takie ograniczenie wprost utrudni NBP rywalizowanie o najlepszych pracowników, szczególnie takich, którzy posiadają bogate doświadczenie w sektorze bankowym – podkreśla Wojciech Kapica.
- Problem zbyt niskich płac pracowników nadzoru finansowego, w stosunku do podmiotów nadzorowanych (np. banków) jest podnoszony od lat. Skutkuje to odpływem najlepszych pracowników z nadzoru m.in. do banków. W momencie, w którym od stycznia 2019 r. UKNF uzyskał względnie pełną niezależność finansową i możliwość samodzielnego ustalania wynagrodzeń swoich pracowników, dokonuje się dokładnie odwrotnych działań dotyczących NBP – dodaje Kapica.

Zbigniew Dudziński, ekspert Korn Ferry Hay Group, dodaje, że podejmowanie tego rodzaju działań stwarza ryzyko destabilizacji instytucji. -  Zwykle fachowcy odchodzą nawet, jeśli im się zabiera tylko 5 złotych.  Obniżanie wynagrodzenia jest czynnikiem niszczącym, demotywującym w największym stopniu – argumentuje Dudziński.

Inaczej uważa dr hab. Michał Brzeziński z Katedry Ekonomii Politycznej na Wydziale Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego. - Jest na rynku wielu dobrych ekonomistów (w tym zagranicznych), którzy wykonają bardzo dobrą pracę za 3-5 tys. euro miesięcznie. O ile więc nowe regulacje nie obniżą wynagrodzeń poniżej tego poziomu, nie obawiałbym się odejść z NBP – podkreśla Brzeziński. Z informacji uzyskanych od byłych pracowników NBP wynika, że dla nich liczyła się też pewność zatrudnienia i możliwość zdobycia doświadczenia.

Złe podejścia do płac w administracji

Eksperci zwracają też uwagę na niewłaściwe podejście do płac w sektorze publicznym. - Wynagrodzenia generalnie wszędzie powinny być kształtowane według wartości pracy do wykonania. Żadne współczynniki, relacje "jeden do drugiego" nie mają sensu. Za każdym razem trzeba znaleźć najlepszego kandydata do wykonania określonej pracy na rynku – tłumaczy Dudziński.  

Tak zrobiła m.in. Wielka Brytania, które zdecydowała się zatrudnić na prezesa Banku Anglii Kanadyjczyka Marka Carneya. Jego roczne dochody z uwzględnieniem dodatków, wyniosły 881 574 funtów. Kwota ta obejmuje również 250 000 funtów rekompensaty za pracę poza krajem pochodzenia.
Michał Brzeziński dodaje, że NBP jest instytucją państwową i państwo powinno tam regulować wynagrodzenia. - Tak jest w większości krajów zachodnich. Natomiast powinno się zreformować wynagrodzenia w urzędach państwowych - jedna wspólna skala wynagrodzeń na różnych stanowiskach (obejmująca też NBP). Na pewno ważne jest, by nie można było dowolnie ustalać dodatków do wynagrodzeń, bo wtedy można wypłacić dowolnie dużą nagrodę. Problem nigdy w pełni nie będzie rozwiązany przepisami, dużo zależy od przyzwoitości i poczucia obywatelskości zwierzchników, czyli prezesa NBP w tym wypadku – podkreśla Brzeziński.

Tomasz Magda, partner w Amrop, dodaje, że mamy w Polsce niechlubną tradycję rozwiązań "pod publikę" przy jednoczesnym łataniu problemów różnego rodzaju protezami - w przypadku firm i instytucji państwowych przyjmujących postać kontraktów menedżerskich, członkostwa w radach nadzorczych, będących de facto dodatkiem do wynagrodzenia. - Każda z rządzących dotychczas partii ma w tym podejściu, w psuciu państwa, swój wkład. Obecnie proponowane rozwiązanie jest kolejnym z długiej serii w tym obszarze, przykładem braku refleksji i zmuszanie instytucji do rozwiązań w postaci protez - mówi Tomasz Magda.

Podczas debaty w Sejmie posłowie podkreślali, że projekt nie byłby w ogóle potrzebny, gdyby Adam Glapiński zachował się przyzwoicie.  - Aby spełnić oczekiwania społeczeństwa, wystarczyłaby elementarna uczciwość, ale tej brakuje. Prezes zatrudnia panie za nieprzyzwoicie wysokie wynagrodzenia, a konsekwencje poniosą wszyscy pracownicy NBP – mówiła Marta Golbik, poseł PO. Grzegorz Długi, poseł Kukiz’15 dodał, że ten projekt nie mówi nic o relacji wynagrodzenia do kompetencji. - Nie wiem dlaczego brakuje myślenia, by zarobki i kompetencje szły w parze. A to właśnie brak tej relacji wywołał kontrowersje – powiedział Grzegorz Długi.