Nikogo nie można przymusić do pracy. W Polsce wolność pracy i zawód, jaki  będziemy wykonywać jest zagwarantowana konstytucyjnie. Tak więc każdy, kto chce, może pracować, a tego, który nie chce – nie można przymusić. Zdaniem ekspertów, pomóc mogą tylko zachęty. 

Polacy nie chcą pracować

W projekcie Strategii Demograficznej 2040 Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej podaje, że w roku 1990 na jedną osobę w wieku poprodukcyjnym przypadało 4,5 osoby w wieku produkcyjnym, w roku 2019 wartość ta spadła do 2,7, a w roku 2060 może spaść do 1,2 osoby. - Będzie to miało istotne konsekwencje m.in. dla zdolności systemu emerytalnego do zapewnienia adekwatnych świadczeń emerytom i zdolności państwa i samorządów do świadczenia usług publicznych o adekwatnej jakości, zwłaszcza na terenach o znacznym odsetku osób starszych i dużej emigracji – twierdzą autorzy strategii. I przewidują spadek liczby ludności w wieku produkcyjnym, która może zmniejszyć się z 22,8 mln w roku 2019 do 10,8 mln w roku 2100, czyli o 52,3 proc.

Jednak mała liczba urodzeń dzieci i w konsekwencji kłopoty z tzw. zastępowalnością pokoleń, to nie jedyny nasz problem. Z opublikowanych właśnie najnowszych danych Głównego Urzędu Statystycznego dotyczących aktywności ekonomicznej ludności Polski za IV kwartał 2020 r. wynika, że w IV kwartale 2020 roku osoby pracujące stanowiły 54,7 proc. ludności w wieku 15 lat i więcej.  Populacja pracujących liczyła 16555 tys. osób.

Niewiele mniej liczna była natomiast grupa osób biernych zawodowo, które w IV kwartale 2020 r. stanowiły 43,5 proc. ogółu ludności w wieku 15 lat i więcej. W IV kwartale 2020 r. populacja osób biernych zawodowo liczyła 13170 tys.

W IV kwartale 2020 r. struktura biernych zawodowo według płci była podobna jak w III kwartale 2020 r.: kobiety stanowiły 62,0 proc. ogółu biernych zawodowo (w IV kwartale 2019 r. odsetek ten był nieco wyższy i wynosił 62,2 proc.). Dodajmy, że jeszcze w IV kwartale 2017 r. (zgodnie z opracowaniem GUS z 2018 r., zatytułowanym „Kobiety i mężczyźni na rynku pracy”), na podstawie BAEL, kobiety bierne zawodowo stanowiły 52,6 proc. populacji kobiet w wieku 15 lat i więcej, a mężczyźni – 34,9 proc. populacji mężczyzn w wieku 15 lat i więcej.

- Populacja biernych zawodowo jest specyficzną, jeżeli chodzi o zasoby dla rynku pracy. W ramach tej zbiorowości znajdują się bowiem zarówno osoby, które jeszcze nie weszły na rynek pracy (w tym większość uczącej się młodzieży), osoby, które już definitywnie z rynku pracy odeszły albo nigdy na rynek pracy nie trafią (część emerytów, rencistów, osoby utrzymujące się z innych źródeł niż praca), ale też osoby, które weszły na rynek pracy, potem częściowo się zdezaktywizowały i po przerwie na ten rynek pracy zechcą powrócić – czytamy w opracowaniu GUS.

Ludzie nie pracują z różnych powodów. Niektórym po prostu się to nie opłaca. Chociażby z uwagi na świadczenia socjalne, które otrzymują.

- Zachwyciliśmy się krajami Europy Zachodniej i kojarzymy socjal z niepracowaniem – zauważa dr hab. Monika Gładoch, prof. UKSW, kierownik Katedry Prawa Pracy, radca prawny. Jej zdaniem, z tej drogi ciężko będzie zawrócić, politycznie i społecznie. Z bardzo prostego powodu – wszelkie zmiany czy próby uregulowania kwestii zabezpieczeń społecznych będą postrzegane jako odebranie praw nabytych. – W tej chwili nie jest to już rozmowa rozsądna, ale polityczna. Tymczasem wsparcie państwa nie powinno polegać na rozdawnictwie – podkreśla prof. Gładoch. I dodaje: - Myślę, że najwyższy czas zacząć pracować nie tyle nad reformą obecnego systemu zabezpieczenia społecznego, co nad zupełnie nowym systemem.

 


Konieczny nowy system i kryterium dochodowe

A zmiany są potrzebne. Dziś ochrona socjalna w dużej mierze kojarzy się z rozdawnictwem, które jest demoralizujące w społecznym aspekcie, bo w efekcie bardziej opłaca się być biernym zawodowo i żyć z różnego rodzaju świadczeń niż pracować. Przykładem może być chociażby program Rodzina 500+, dla otrzymania którego ludzie rezygnowali z pracy, a tak się działo zanim zniesiono kryterium dochodowe. Dlatego, zdaniem ekspertów, największym mankamentem tego programu jest niepowiązanie świadczenia z pracą.

- Świadczenia socjalne nie powinny stanowić zachęty do bierności zawodowej – mówi radca prawny Magdalena Januszewska, specjalizująca się w prawie pracy, ubezpieczeń i zabezpieczenia społecznego.  W jej opinii, zapobiec temu może większa rozpiętość pomiędzy sumą możliwych do otrzymania świadczeń socjalnych a wynagrodzeniem za pracę. Nie powinno opłacać się opuszczanie rynku pracy, co ma miejsce szczególnie w przypadku osób nisko zarabiających, zwykle o niskich kwalifikacjach. W pewnych okolicznościach wsparcie osób biernych zawodowo jest uzasadnione, np. w wypadku tych, którzy bez swojej winy tracą zatrudnienie na krótko przed osiągnięciem wieku emerytalnego – mają oni prawo do świadczeń przedemerytalnych.

Zdaniem mec. Magdaleny Januszewskiej, należałoby dokonać przeglądu świadczeń z zabezpieczenia społecznego pod kątem sposobu ustalania dochodu. Dziś jest on ustalany inaczej np. przy świadczeniach z pomocy społecznej, a inaczej przy świadczeniach rodzinnych. Można też zastanowić się, gdzie jest granica kumulacji różnego typu świadczeń dla jednej rodziny. Być może w wypadku osób zdolnych do pracy świadczenia te nie powinny być wyłącznym źródłem utrzymania. - Dyskusji o ewentualnych zmianach w systemie zabezpieczenia społecznego nie można sprowadzać tylko do programu 500+. Analiza powinna być szeroka i objąć zarówno obszar zatrudnienia, ubezpieczeń społecznych,  jak i zabezpieczenia społecznego, bo to naczynia połączone – podkreśla. 

Przykładów niepromowania aktywności zawodowej jest bowiem znacznie więcej, także spoza obszaru zabezpieczenia społecznego. Ot chociażby renta rodzinna. Kobieta, która nie przepracowała w swoim życiu ani jednego dnia ma prawo – po śmierci męża – otrzymać rentę rodzinną w wysokości 80 proc. jego emerytury. Także kobieta, która całe życie pracowała i ma własną emeryturę, ma prawo do renty rodzinnej po zmarłym małżonku z tą tylko różnicą, że decydując się na świadczenie po mężu musi zrezygnować z własnej emerytury. Nie może bowiem pobierać renty rodzinnej po mężu i wypracowanego przez siebie świadczenia. 

- Rządzący unikają tematu zabezpieczenia społecznego i robią coś, co jest na granicy oszustwa: mówią, że są pieniądze na kolejne świadczenia, 13-tki, 14-tki i że problem się rozwiąże, gdy będzie rodziło się więcej dzieci. Tymczasem główny problem finansowy nie bierze się z tego, że rodzi się mniej dzieci, ale z tego, że ludzie żyją dłużej.  Nie ma zapewnionego finansowania tych wszystkich świadczeń, a rezerwy przejedliśmy – mówi prof. Witold Orłowski, główny doradca ekonomiczny PwC, profesor Akademii Vistula i Politechniki Warszawskiej. I dodaje: - Nasz system zabezpieczenia społecznego będzie się załamywał, bo z opodatkowania osób pracujących nie wystarczy pieniędzy na świadczenia. W efekcie wypłacane świadczenia będą coraz niższe w stosunku do płac.

Dlatego, jak twierdzi prof. Orłowski, coraz więcej ludzi powinno pracować, a rządzący powinni skoncentrować się na stworzeniu zachęt do dobrowolnej pracy, do aktywności ekonomicznej.

- Mamy dwa wyjścia z sytuacji: sprawić, aby coraz więcej ludzi pracowało albo zrezygnować z fikcji, że państwo będzie pomagało na starość. Trzeba ludziom wyraźnie powiedzieć, że państwo uchroni jedynie przed śmiercią głodową i nic poza tym. Uczciwi politycy powinni to powiedzieć – podkreśla prof. Witold Orłowski. Według niego, nie ma w tym przypadku łatwych rozwiązań. – Trzeba więcej wytwarzać w gospodarce i mniej żyć z zasiłków – dodaje.

 


Słuszny cel i niezamierzone skutki

W opinii prof. Pawła Wojciechowskiego, wiceprezydenta i głównego ekonomisty Pracodawców RP, polityka społeczna powinna być analizowana z punktu widzenia efektów ekonomicznych. - Niestety, w polskich OSR (Ocena Skutków Regulacji) przeważnie nie ma miejsca na analizę tzw. niezamierzonych efektów. A takie właśnie efekty wywołują zorientowane na słuszny cel polityki społeczne. Przykładem jest niemożność zwolnienia z pracy na cztery lata przed emeryturą, która powoduje, że pracodawcy spieszą się ze zwolnieniem pracowników tuż przed rozpoczęciem okresu ochronnego. Zamiast chronić pracownika, przepis ten powoduje efekt odwrotny do zamierzonego – mówi prof. Wojciechowski.  Według niego, w Polsce z powodu braku refleksji nad niezamierzonymi efektami, przyjmuje się prawo szczególnie szkodliwe dla osób, które ma chronić, przede wszystkim dlatego, że państwo przerzuca koszty swojej polityki na pracodawców. W ten sposób pracownik, którego państwo zamierza chronić, staje się mniej konkurencyjny. - Problemem Strategii Demograficznej nie jest zatem niedostatek szczytnych celów, ale źle dobrane instrumenty do realizacji tych celów – uważa prof. Wojciechowski. Np. objęcie 4-letnią ochroną matek i ojców (od momentu ciąży) będzie miało odwrotny skutek do zamierzonego. To spowoduje jeszcze mniejszy udział młodych kobiet w rynku pracy i zatrudnianie ich na podstawie umowy o pracę. Tylko rozwiązania możliwie neutralne kosztowo dla pracodawców mogą zapewnić brak dyskryminacji osób, które państwo chce i - jego zdaniem - powinno chronić.

- Polityka społeczna, a zwłaszcza system ubezpieczeń społecznych wrażliwy jest na zjawisko zwane heterogenicznością celów, czyli zmiany wzorców motywacji. Niestety w polskich OSR zupełnie ignoruje się występowanie takiego zjawiska co w przeszłości doprowadziło do dezaktywizacji zawodowej kobiet wskutek wdrożenia programu Rodzina 500+. W rezultacie ignorowania efektów behawioralnych i postrzegania polityki transferów jako wyłącznie domeny polityki społecznej często wywołuje niezamierzone efekty i konkretne mierzalne koszty ekonomiczne – podkreśla prof. Paweł Wojciechowski.