O tym, że turystyka zdrowotna ma potencjał wiadomo nie od dziś. Powstał nawet Instytut Badań i Rozwoju Turystyki Medycznej, który liczy, ilu i jacy cudzoziemcy odwiedzają Polskę tylko po to, by się leczyć.  Zapewne jednak nie wszyscy wiedzą, że nasze przychodnie, sanatoria, uzdrowiska  i szpitale są atrakcyjne nie tylko dla Niemców i Skandynawów, ale również Ukraińców i Rosjan.  Co więcej może przyciągnąć również mieszkańców innych krajów, w tym arabskich. Trzeba im tylko powiedzieć, że mamy świetną opiekę w dobrej cenie.

Czytaj : Turyści medyczni źródłem zarobku dla szpitali >>

Pojedyncze placówki, czy nawet województwa nie stać jednak na międzynarodową kampanię.  Aby w pełni wykorzystać nasz potencjał,  potrzebne jest wsparcie rządu. Co prawda Polska Organizacja Turystyki dzięki unijnemu dofinansowaniu będzie promowała na początku września polskie usługi prozdrowotne na „Baltic Expo” w Kaliningradzie, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni.  Tymczasem według PwC Polska ma znacznie większy potencjał, zwłaszcza jeśli chodzi o medycynę specjalistyczną tj.: operacje plastyczne, leczenie otyłości, kardiologię, ortopedię, onkologię czy okulistykę.
Cudzoziemców trzeba tylko przyciągnąć. Jak to zrobić, Polska może uczyć się od Turcji. Tam w Ministerstwie Zdrowia jest Departament Turystyki Zdrowotnej, który jest odpowiedzialny za zapewnienie opieki medycznej w sytuacjach awaryjnych. Prowadzi całodobową bezpłatną infolinię, oferuje darmowe tłumaczenia. Efekt? Kilkukrotny wzrost liczby turystów medycznych. Warto o tym pomyśleć, bo na cudzoziemcach zarabiają nie tylko prywatne, ale również publiczne placówki. A skoro w publicznej kasie pieniędzy na ochronę zdrowia jest za mało, to warto pomóc je zarobić. Może dzięki temu szpitale zyskają więcej środków na wynagrodzenia lekarzy, pielęgniarek, rehabilitantów.

O tym, że rządowa pomoc działa widać najlepiej na przykładzie uczelni. Liczba cudzoziemców studiujących w Polsce wzrosła w ciągu minionej dekady prawie sześciokrotnie. Obecnie jest ich ponad 72 tys., w tym ponad połowa z Ukrainy. Studiują nie tylko w Białymstoku czy Lublinie, ale też  Warszawie, Poznaniu i Krakowie.  Dzięki decyzji resortu nauki, zagraniczni studenci opłacają się podwójnie. Z jednej strony płaci za nich państwo, z drugiej  – sami ponoszą opłaty. Od stycznia 2017 r. zmienił się sposób naliczania dotacji dla szkół wyższych - student spoza Polski liczy się potrójnie i uczelnie zaczęły o  nich zabiegać z większym zaangażowaniem. Zagraniczni pacjenci zapłacą za siebie sami, muszą tylko wiedzieć, że Polska to dla nich przyjazny kraj, który otoczy ich najlepszą opieką. I to jest zadanie dla rządu.