Jeszcze 10 lat temu odra, różyczka czy krztusiec były dla rodziców chorobami z przeszłości. Z uśmiecham pobłażania patrzono na tych, którzy wprost przyznawali, że nie szczepią dzieci nie z powodu przeciwwskazań, ale swoich poglądów. Dyskusje raczej toczyły się wokół tego na co dodatkowo warto zaszczepić, a rodzice przyznający się do "ospa party" byli powszechnie krytykowani. Przez te lata liczba przeciwników szczepień zdecydowanie wzrosła, dyskusje toczą się w internecie, tematyce poświęcone są portale, przykładów i potwierdzeń tezy, że szczepionki są "złem" szuka się w międzynarodowych badaniach i literaturze. 

Czytaj: Projekt proszczepionkowy zagrożony, bo podpisów zebrano "na styk">>

I choć o szczepienie dzieci apelują i lekarze i eksperci walka o prawo, by nie szczepić urosła do rangi walki o wolności obywatelskie ... rodziców, nie dzieci. Nie kwestie argumentów chce jednak poruszyć, ale tego co dla polskiego społeczeństwa jest dość charakterystyczne i co ma swoje odzwierciedlenie w wielu innych trudnych, a nawet kontrowersyjnych tematach. Mimo, że większość polskich rodziców nie ma wątpliwości, że chce zaszczepić swoje dzieci i mało tego - święcie oburza się na tych, którzy tego nie robią, projekt "Szczepimy, bo myślimy" zebrał minimalne ponad 100 tys. podpisów. Tymczasem rok temu antyszczepionkowcy pod swoją inicjatywą zniesienia obowiązku szczepień (odrzuconą ostatecznie przez Sejm) zebrali ich ponad 120 tys.

Z czego to wynika? Być może z naszej obojętności, braku obywatelskiej świadomości lub przekonania, że pewne rzeczy - w tym przypadku obowiązek szczepień - są nie do ruszenia. Tak niefrasobliwość może się jednak odbić przysłowiową czkawką, bo przysłowia kropla - choć wydaje się to w tym przypadku absurdalne - może i z czasem skałę wydrążyć.