W poniedziałek na warszawskim Dworcu Zachodnim Angela z Żytomierza, mama trójki dzieci pyta, kto może zbadać jej córkę, która ma gorączkę. Wolontariusz rozkłada ręce, bo nie wie, gdzie ją odesłać. Gdyby to się działo na granicy, sprawa byłaby łatwiejsza. W punktach recepcyjnych przy przejściach granicznych są punkty medyczne. Część z lekarzami wolontariuszami, część z ratownikami, ale jest jakaś pomoc. Profesjonalnie zorganizowanych punktów medycznych brakuje na dworcach w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu i w centrach pomocy. Tam czekają matki z dziećmi, które ktoś powinien przebadać, zanim dostaną PESEL.

Tyle, że to są rozwiązania punktowe, bo jak przyznaje Agnieszka Mastalerz-Migas, konsultant krajowy do spraw medycyny rodzinnej, choć minęły już dwa tygodnie od wybuchu wojny, to systemowych rozwiązań brak. A uchwalona właśnie przez sejm specustawa o pomocy dla uchodźców z Ukrainy nie rozwiązuje wszystkich problemów, bo od przepisów nie przybędzie lekarzy i dobrych rozwiązań. 

Czytaj: Jest specustawa - będzie bezpłatna opieka zdrowotna dla Ukraińców>>
WZORY DOKUMENTÓW:

 

Na granicy nie jest źle, głównie dzięki wolontariuszom

Na każdym z przejść granicznych jest punkt medyczny. Jedne utworzone przez wojewodów, inne przez wolontariuszy. Punkt w Hrebennym obsługuje szpital z Tomaszowa Lubelskiego na zlecenie wojewody. – Są w nim dwie pielęgniarki lub dwóch ratowników, którzy przyjmują od 50 do 150 osób w ciągu doby - mówi Piotr Gozdek, zastępca dyrektora do spraw szpitalnictwa w Samodzielnym Publicznym Zespole Opieki Zdrowotnej w Tomaszowie Lubelskim. Ten szpital jako jeden ze 120 jest wyznaczony do przyjmowania uchodźców.  - Zazwyczaj  przychodzą osoby odwodnione, z gorączką, skokami ciśnienia,  ale zdarzają się też ciężkie przypadki. Jeśli pacjent wymaga hospitalizacji,  zawozimy go do szpitala. Jeśli jest stan zagrażający życiu, dzwonimy po normalną karetkę. Przyjęliśmy już dwie kobiety z zatorowością płucną i zakrzepicą w kończynach dolnych, chłopka z urazem głowy i pacjentkę ze złamaną ręką, oboje ucierpieli na skutek wybuchu bomby, ośmioro dzieci z Covid-19 – opowiada Piotr Gozdek. 

Czytaj też: Zasady zatrudniania personelu medycznego z Ukrainy - komunikat MZ z 9.03.2022 >

Na przejściu w Dorohusku pomoc medyczną organizuje Fundacja Podlascy Aniołowie. – Zaczęli od karetki, potem postawili ogrzewany namiot, a teraz już kontener z punktem medycznym, defibrylatorem, kardiomonitorem – mówi Joanna Zabielska-Cieciuch, lekarz rodzinny, kierownik Przychodni Rodzinnej w Białymstoku, która pomaga zaopatrzyć ich w leki. Kontener udostępnił Lubelski Zarząd Obsługi Przejść Granicznych. W punkcie pracują jednak lekarze wolontariusze, najpierw były lekarki z Lublina, potem z Suwałk, teraz przez dwa tygodnie będzie anestezjolog z Krakowa, który jest na urlopie. Wszystko po to,  aby nie łamać prawa.  - System polskiej ochrony zdrowia został tak zbiurokratyzowany, że teraz w obliczu miliona uchodźców lekarze pomagający na granicy  w różnych innych miejscach, gdzie nie mają zarejestrowanej działalności - łamią przepisy. Nie ma żadnych systemowych rozwiązań, pomoc opiera się na działaniach wolontariuszy – mówi Joanna Zabielska-Cieciuch. 

Czytaj też: Szczepienia cudzoziemców narodowości ukraińskiej przeciw Covid-19 >

Brakuje lekarzy w centrach dla uchodźców

Na wolontariuszach opiera się też pomoc w centrach pomocy dla uchodźców. Tam zwykle jest ratownik, czy pielęgniarka, ale nie ma  wyznaczonego lekarza do obsługi, a pomagają lekarze wolontariusze. - Jestem wolontariuszką w EXPO na Modlińskiej, i nie wiem, kto udziela pomocy medycznej, gdzie wysłać chorego, potrzebującego doraźnej pomocy – mówi Kasia z Warszawy. 

Anna Ossowska z kolei na prośbę koordynatorów osłuchiwała przez trzy godziny pacjentów w Hotelu Kopernik. Jeden z punktów w Krakowie napisał na Facebooku, że potrzebuje lekarza od 20 do 6 rano, bo w miejscach, gdzie przebywa po 5 tysięcy osób, jak w Centrum EXPO w Nadarzynie nie ma takiej opieki.

- W takich miejscach, jak dworce PKP i PKS, Torwar, gdzie przyjeżdżają uchodźcy powinien być punkt medyczny z pełną obsadą, w której można przebadać zwłaszcza dzieci - mówi Krzysztof Strzałkowski, burmistrz warszawskiej Woli.  Taką pomoc powinien zorganizować wojewoda, bo zgodnie z art. 14 ustawy o zarządzaniu kryzysowym organem właściwym w sprawach zarządzania kryzysowego na terenie województwa jest wojewoda. Zapytaliśmy Mazowiecki Urząd Wojewódzki o punkty medyczne, ale nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Kontener z punktem medycznym wyposażonym w leki przy Dworcu Zachodnim w Warszawie 8 marca postawił Urząd Miasta St. Warszawy. Pracują w nim tylko wolontariusze, i to 24 godziny na dobę. - Tam od pierwszych dni powinien być namiot medyczny z kompletną obsługą medyczną opłacaną przez wojewodę. Na dworzec przyjeżdżają matki z malutkimi dziećmi, po kilku dniach w podróży, które chcą sprawdzić, czy ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo - mówi burmistrz Strzałkowski. I dodaje, że jak na zbawienie czeka na specustawę, bo pozwoli uruchomić samorządom środki na pomoc uchodźcom, bo dziś ich działania nie są zgodne z prawem.

Obsługa prawna obcokrajowców - najważniejsze akty prawne:

 

Nawet gdyby wojewoda w ramach zarządzania kryzysowego skierował lekarzy do centrów pomocy, to oznacza, że gdzieś ich zabraknie – zauważa Joanna Zabielska-Cieciuch. Anna Osowska dodaje, że już ma codziennie zapełniony terminarz. - Co zatem z uchodźcami? To dla naszych POZ przecież dodatkowi pacjenci. Dalszy brak informacji z organów zarządzania kryzysowego o rozlokowaniu uchodźców w powiatach całkowicie zdezorganizuje pracę POZ i nasili kryzys – uważa Osowska. 

Czytaj również: Ministerstwo Zdrowia nie spieszy się ze szczepieniem Ukraińców >>

Łódź daje przykład, ale nie ma jeszcze tylu uchodźców

Aż takiego problemu nie ma w Łodzi, ale też nie ma jeszcze tylu przyjezdnych, co w Warszawie. Tam chorzy kierowani są do punktu POZ na Piotrkowskiej, gdzie pracują lekarz i pielęgniarka znający język ukraiński lub rosyjski. Ostatnio korzysta z niego ok. 30 osób dziennie.  – Przypadki pilne kierujemy na szpitalny oddział ratunkowy. Tam osoba z problemami kardiologicznymi, pulmonologicznymi, diabetologicznymi otrzymuje od razu pomoc. Nie można bowiem czekać, aż te osoby wejdą w system – tłumaczy Adam Wieczorek, wiceprezydent Łodzi. Takiego punktu nie ma w Warszawie, gdzie jest już ponad 200 tys. Ukraińców. Na stronie Urzędu Miasta czytamy, że porad udzielają Grupa Luxmed i Centrum Damiana – placówki niepubliczne. - W efekcie w szpitalnych izbach przyjęć mamy tłum chorych i zakażonych pacjentów z Ukrainy. To jest katastrofa - mówi jedna z lekarek, ale jej zdaniem konieczna jest relokacja części osób z Warszawy, bo inaczej padnie system.

Na stronie Urzędu Miasta Poznań można się dowiedzieć, że: Zgodnie z zapowiedziami rządu uchodźcy są objęci pomocą medyczną. Nie są objęci ubezpieczeniem zdrowotnym, ale są uprawnieni do bezpłatnych świadczeń zdrowotnych. Oznacza to, że mogą korzystać m.in. z usług szpitali i przychodni, które mają umowę z NFZ. Dotyczy to wszystkich którzy uciekli przed wojną, bez względu na narodowość, jeśli przekroczyli ukraińsko - polską granicę od 24 lutego 2022 r. włącznie. Osoby, które nie mają czerwonej pieczątki w paszporcie ani zaświadczenia o przekroczeniu granicy, mogą zgłosić się do siedziby straży granicznej na Ławicy

Potrzebne ulotki z opisem, jak działa polski system ochrony zdrowia

- Skąd mam wiedzieć, gdzie się zgłosić, nie znam systemu, nie wiem, gdzie pójść, czego się domagać, a córka wymiotuje i ma gorączkę – mówi Vitalij, który jest w Polsce od 25 lutego. Prof. Teresa Gardocka nie ma wątpliwości, że wyraźnie opisany punkt doraźnej pomocy powinien być w każdym miejscu, w którym gromadzi się bardzo dużo uchodźców.  - Tam powinna być udzielana tylko pomoc doraźna, potem potrzebujących należy skierować do sytemu, ale ktoś musi wyjaśnić, jak on działa – mówi Gardocka. Zgadza się z nią Adam Wieczorek. - Bardzo ważne jest stworzenie czytelnej, napisanej prostym językiem informacji, jak działa nasz system. Taka broszura jest bardzo potrzebna, bo choć my mamy pracowników mówiących po ukraińsku, czy rosyjsku, to brakuje im czasu na tłumaczenia – przyznaje.

Joanna Zabielska-Cieciuch uważa, że powinna być rozdawana tuż po przekroczeniu granicy. - Uciekający przed wojną najpierw pytają, gdzie się mogą schronić, a potem gdzie znajdą pomoc medyczną - mówi.  Takich informacji jednak brak. W efekcie Porozumienie Zielonogórskie zastanawia się, czy nie przygotować ich samodzielnie. Przydałaby się też jedna strona internetowa, na której byłyby podstawowe informacje o uprawnieniach. Taki portal stworzyło... Polskie Towarzystwo Medycyny Rodzinnej. – Stworzyliśmy wyszukiwarkę podmiotów, w których można się porozumieć po ukraińsku lub rosyjsku. Wyświetlamy informacje o adresie, numerze telefonu, adresie e-mail. Informujemy w jakiej formule (bezpłatnie czy odpłatnie) oraz w jakim trybie (na miejscu czy online) realizowane są usługi medyczne – tłumaczy Agnieszka Mastalerz-Migas. Projekt realizowany jest przez wolontariuszy, w tym programistów, skupionych wokół PTMR, tak jak w większości pomoc medyczna dla uchodźców.

O tych z cukrzycą, onkologicznych, chorych psychicznie – dbają fundacje, systemowej pomocy brak. - Konieczne jest zamieszczenie informacji na stronach rządowych w języku ukraińskim do pobrania przez kody QR. Uchodźcy uzyskają potrzebne informacje już w drodze. Odciąży to wolontariuszy - mówi prof. Duszczyk.

Polska musi poradzić sobie z ponad milionem uchodźców

Napływ tak dużej liczby osób, dotychczas to ponad 1,3 mln, spowoduje wzrost zapotrzebowania na usługi medyczne, w tym na refundację leków – przyznał w Sejmie Waldemar Kraska, wiceminister zdrowia. - Taki wstępny szacunek, który przeprowadziliśmy pokazuje, że na milion osób potrzeba miesięcznie dodatkowo 200 mln zł. To jest duża kwota. Mówimy tutaj nie tylko o lekach, ale także o leczeniu przez lekarza rodzinnego czy szpitalnym. Wszystkie procedury, które będą wykonywane dla obywateli ukraińskich także będą finansowane tak jak dla obywateli polskich. To są wyliczenia NFZ, że to będzie około 200 mln zł na miesiąc  - powiedział wiceminister. Pieniądze to jednak za mało. 

 

 

Specustawa przewiduje, że obywatel Ukrainy, którego pobyt na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej uważa się za legalny, bo zarejestrował  się w gminie, dostał numer PESEL i trafił do specjalnego rejestru Straży Granicznej, jest uprawniony do opieki medycznej obejmującej świadczenia opieki zdrowotnej na zasadach i w zakresie, w jakim przysługuje osobom objętym obowiązkowym lub dobrowolnym ubezpieczeniem zdrowotnym. System wydaje się więc dobry u prosty, Ukrainiec idzie do lekarza jak Polak. Na tym jego prostota się kończy.

W kolejce po PESEL, czekając na leki

Prof. Teresa Gardocka, dyrektor Instytutu Prawa na Wydziale Prawa Uniwersytetu SWPS, zwraca uwagę, że otrzymanie numeru PESEL jest skomplikowane. – Trzeba się zgłosić osobiście, mieć zdjęcie biometryczne, czyli  bez okularów i zrobione w odpowiednim świetle, wypełnić dokumenty, złożyć odcisk palca. Nawet jak założymy, że część Ukraińców pojedzie dalej, to i tak nasze samorządy nie są w stanie przerobić tylu wniosków w krótkim czasie, nawet gdy pracownicy pójdą w teren – mówi. Prof. Maciej Duszczyk z Uniwersytetu Warszawskiego dodaje, że jak przepis wejdzie w życie, czeka nas armagedon w urzędach. - Trzeba będzie obsłużyć fizycznie pewnie z 800 tys. osób - ocenia. A bez numeru PESEL świadczenia nie będą przysługiwać, zwłaszcza recepty refundowane, których Ukraińcy bardzo potrzebują już, a z którymi są największe problemy.  – Wiele aptek nie chce ich realizować – mówi Dagmara Staniszewska, prezes Fundacji dla Dzieci z Cukrzycą. Podobny problem mają lekarze. – Dla nas najważniejsze są wytyczne NFZ, a do tej pory nie ma zarządzenia o refundacji leków dla uchodźców – kwituje Piotr Gozdek.