Prezydentowi Gdańska zarzucili, że na bramie Stoczni Gdańskiej polecił umieścić napis "Stocznia im. Lenina", czym według nich naruszył przepisy kodeksu karnego i konstytucji, zakazujące gloryfikacji systemów totalitarnych.

"Na swoje przestępcze działania zużył również publiczne pieniądze ukradzione podatnikom gdańskim w kwocie około 70 tys. zł, jak wynika z informacji prasowych" – podają podpisani pod zawiadomieniem Krzysztof Bzdyl z Krakowa i Janusz Fatyga z Łodzi.

Jak wskazują, "Stocznia Gdańska jest miejscem publicznym, a dla tego rodzaju napisu - reliktu komunistycznego istnieje tylko miejsce w skansenach komunizmu lub w muzeum".

Jak poinformowała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej Bogusława Marcinkowska, zawiadomienie we wtorek wpłynęło do prokuratury. "Zostanie mu nadany stosowny bieg i trafi do właściwej jednostki" – powiedziała rzeczniczka.

Miasto Gdańsk postanowiło przywrócić stoczniowej bramie wygląd z sierpnia 1980 r. i w połowie maja ub.r., w miejscu dotychczasowego napisu "Stocznia Gdańska S.A.", pojawiła się nazwa "Stocznia Gdańska im. Lenina", na bramę wrócił też metalowy Order Sztandaru Pracy, a także napisy "Proletariusze wszystkich zakładów łączcie się", "Dziękujemy za dobrą pracę" oraz postulaty strajkowe. Odtworzenie bramy kosztowało prawie 68 tys. zł.

Takim zmianom od początku sprzeciwiała się Solidarność gdańskiej stoczni: napis "im. Lenina" kilkakrotnie był zasłaniany transparentem ze słowem "Solidarność". Troje pomorskich posłów PiS - Anna Fotyga, Andrzej Jaworski i Maciej Łopiński - złożyło też do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przez miasto przestępstwa polegającego na propagowaniu idei komunistycznych. Prokuratura umorzyła jednak sprawę, uznając argumenty samorządu, że brama jest świadkiem historii.

Napis "im. Lenina" i symbol Orderu Sztandaru Pracy zostały odcięte 28 sierpnia ub.r. przez działaczy KK NSZZ "S" w proteście przeciwko działaniom miasta Gdańska. W demontażu związkowcom towarzyszyli posłowie PiS Andrzej Jaworski oraz Janusz Śniadek.

Po akcji "S" miasto zawiadomiło policję o uszkodzeniu należącego do niego mienia. Sprawą zajęła się też prokuratura Gdańsk-Oliwa. Kilka dni po demontażu policja zwróciła się do związkowców o oddanie odpiłowanych elementów, a ci wydali je funkcjonariuszom bez problemów. Na początku maja gdańska prokuratura umorzyła sprawę. Śledczy uznali, że związkowcy nie chcieli niszczyć bramy - odpiłowany napis oddali miastu.