Robert Horbaczewski: Czy Polska powinna uruchomić art. 4 Traktatu Północnoatlantyckiego?

Marek Pietraś: Skoro używamy argumentu, że jest to element wojny hybrydowej, którą Białoruś prowadzi przeciwko Polsce i skoro jesteśmy konsekwentni wobec tej retoryki, to będąc członkiem NATO zgodnie z art. 4 Traktatu, mamy prawo do konsultacji z państwami członkowskimi Sojuszu w tej sprawie. Po pierwsze, konsultacji w sprawie diagnozy i oceny zaistniałej sytuacji. Po drugie, w sprawie uzgodnienia możliwych reakcji Sojuszu na zaistniałą sytuację. Gdy weźmiemy pod uwagę wszystkie korzyści wynikające z zastosowania art. 4 to zdecydowanie powinniśmy to zrobić.  Warto podkreślić, że art. 4 jest regulacją przewidzianą nie na fakt agresji na członka sojuszu, bo tu ma zastosowanie art. 5, ale na fakt takiej zmiany rzeczywistości międzynarodowej, która tworzy rzeczywiste lub potencjalne zagrożenia dla państwa członkowskiego. I w takiej sytuacji państwo członkowskie, w tym wypadku Polska uprzedzając niejako rozwój sytuacji, ma prawo do konsultacji z pozostałymi państwami członkowskimi.

Czytaj: Artykuł 4 Paktu Północnoatlantyckiego to ważna deklaracja polityczna>>
 

Uruchomienie art. 4 Traktatu ma charakter deklaracji politycznej, ale chyba nie niesie za sobą rzeczywistych konsekwencji?

To nie jest do końca tak. Traktat Północnoatlantycki nie jest jedynie aktem politycznym. Jest wielostronną umową międzynarodową, „twardym prawem”, powodującym konsekwencje międzynarodowe dla państw, które do niej przystąpiły. Stąd też procedura nabywania członkostwa jest złożona, wielostopniowa, z obowiązkiem ratyfikacji protokołów akcesyjnych przez każde państwo członkowskie, gdyż z tej umowy wynikają wzajemne gwarancje bezpieczeństwa dla wszystkich członków określone w słynnym art. 5. Zgodnie z nim atak na jedno państwo Sojuszu jest atakiem na wszystkie z nich.  Artykuł 4 zaś daje państwu członkowskiemu możliwość konsultacji z pozostałymi.  Z przeprowadzonych konsultacji nie wynikają jeszcze formalno-prawne zobowiązania, chociaż i tego bym nie wykluczał, w takim sensie, że uzgodnienia poczynione między państwami członkowskimi są uzgodnieniami wiążącymi w sensie politycznym. To jest ważny oręż.

Chciałbym przypomnieć, że korzystaliśmy już z art. 4 w sytuacji zagrożeń istniejących znacznie dalej od granic Polski, podczas aneksji Krymu i działań Federacji Rosyjskiej w 2014 roku na wschodniej Ukrainie. Stworzono już precedens w tym zakresie. W sytuacji, która dotyczy bezpośrednio granicy Polski trochę zaskakuje, że nie chcemy skorzystać z tej możliwości konsultacji.

 


Czyli w pana opinii działania rządu są spóźnione?  Powinniśmy o to wystąpić wcześniej?

Nie użyłbym sformułowania, że są spóźnione. Mam wrażenie, że władze Polski mają inną koncepcję i strategię działań w sytuacji zaostrzającego się kryzysu. W ośrodku decyzji jakim jest rząd, Ministerstwo Obrony Narodowej, czy Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, funkcjonujący tam urzędnicy i politycy doskonale wiedzą o możliwościach wynikających z art. 4, ale wydaje się, że nie sięgają po nie w wyniku świadomie realizowanej strategii.  Chociaż powtarzam, stworzyliśmy precedens w 2004 roku, kiedy te zagrożenia były zdecydowanie innego charakteru, oddalone o setki kilometrów od granicy Polski. Dziś to zagrożenie dotyczy bezpośrednio granicy Polski.

Ale dlaczego tak się dzieje?

Skorzystanie z art. 4 oznacza konsultacje ze wszystkimi pozostałymi 29 państwami członkowskimi Sojuszu. Czyli jest to istotny element umiędzynarodowienia zaistniałej sytuacji i zwrócenie uwagi państw członkowskich, że jest to problem sojuszu jako całości. Póki co, kryzys migracyjny na granicy z Białorusią traktujemy jako wyłącznie nasz problem, z którym sobie poradzimy. Tymczasem świat już niekoniecznie traktuje ten problem jako wyłącznie problem Polski. Konsultacje Ursuli von der Leyen, przewodniczącej Komisji Europejskiej z prezydentem USA Joe Bidenem i szerokie poparcie z różnych państwach także dla Polski, identyfikacja ze stanowiskiem Polski oznacza, że ten problem w odbiorze tak zwanej międzynarodowej opinii publicznej już został umiędzynarodowiony.

Czytaj także: Rząd nie chce Frontexu, bo może bać się "kosztów" unijnego wsparcia>>

A może warto od razu sięgnąć po art. 5 Traktatu?

Po raz pierwszy odwołano się do art. 5 po atakach terrorystycznych 11 września 2001 roku. Stało się to więc nie w wyniku zbrojnej agresji jakiegoś państwa na Sojusz, ale w wyniku działań podmiotu niepaństwowego, organizacji terrorystycznej utożsamianej dzisiaj z tzw. zagrożeniami asymetrycznymi, hybrydowymi. Jest to specyfika współczesnych zagrożeń bezpieczeństwa i wymowne jest, że właśnie z powodu takich zagrożeń – tworząc precedens – odwołano się do art. 5, czyli wspólnej obrony państw członkowskich. Uznano wtedy, że nie jest to jedynie sprawa położonych daleko za oceanem Stanów Zjednoczonych, lecz jest to problem bezpieczeństwa NATO jako całości. Sojusz reagował nie tylko operacją antyterrorystyczną w Afganistanie w listopadzie 2001 roku. Reagował także zaangażowaniem w budowanie koalicji antyterrorystycznych, ale i wzmocnieniem działań wywiadowczych, uruchomieniem systemów wczesnego ostrzegania i rozpoznania w wyniku lotów samolotów AWACS, krążących wówczas nad Europą. Obecnie takie rozpoznanie elektroniczne, z punktu widzenia naszych interesów bezpieczeństwa mogłoby mieć istotne znaczenie. Ale też nie ma powodów, aby sądzić, że ta sytuacja, póki co, wymknęła się naszym władzom spod kontroli. Ktoś uznał, że poradzimy sobie sami i taki przekaz adresuje  do opinii w Polsce i na świecie.  To może być jednak ryzykowne.

Ale czy te ciągłe przepychanki Polski z organami Unii Europejskiej, mają wpływ na działanie NATO?

To jest pewien dylemat, jak ma reagować wspólnota międzynarodowa jaką jest UE na państwo, które nie do końca „czuje” tą wspólnotę. To jest problem, bo w stosunkach międzynarodowych liczą się także: klimat relacji, zaufanie, sympatie. Ważna jest też polityka gestów. Ale stosunki międzynarodowe bazują przede wszystkim na interesach. Jeśli spojrzymy na to od tej strony, to niezależnie od takich czy innych ocen zachowania Polski, nawet wszczęcie w przypadku Unii Europejskiej działań wynikających ze słynnego art. 7, to obydwie wspólnoty - Unia i NATO - deklarują solidarność z Polską. I to niezależnie od ocen klimatu politycznego, który wytwarza Polska i który wytworzył się w tych relacjach, także w Sojuszu Północnoatlantyckim, zwłaszcza po wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Obie wspólnoty reagują w poczuciu więzi z Polską, natomiast zaangażowanie głębsze, intensywniejsze, wykraczające poza deklaracje solidarności, muszą wynikać także z woli politycznej Polski, z działań dyplomatycznych naszego państwa.  Podstaw do uruchomienia art. 5 nie ma i aby tak pozostało. Natomiast inicjatywa w zakresie konsultacji wynikających z art. 4 należy do Polski, mimo jednostronnych deklaracji solidarności formułowanych przez obie wspólnoty pod adresem Polski.

 

A pana zdaniem, jako politologa, jakie jest wyjście z kryzysu migracyjnego na granicy białoruskiej?

Polityka wiąże się ze sprawowaniem władzy, a władza kieruje się własną specyficzną racjonalnością wynikającą ze zdefiniowanych interesów, przez tych którzy sprawują władzę. To jest istotne, bo to oznacza, że z punktu widzenia państwa takiego jak Polska nie ma czegoś takiego jak ponadczasowa i ponad obecnym kontekstem politycznym racjonalność działań w rozwiązywaniu z poszczególnych problemów. Racjonalność ta wynika po prostu z preferencji politycznych, zdiagnozowania środowiska międzynarodowego i z reagowania na to środowisko. W związku z tym, reakcja obcej ekipy rządzącej jest reakcją z tego wynikającą. Zakładam, że prawdopodobnie każda inna ekipa rządząca reagowałaby inaczej, w kierunku umiędzynarodowiania reakcji na zaistniałą sytuację, dążenia do włączenia Unii Europejskiej i NATO w te działania. Obie wspólnoty wzmacniają, a nie osłabiają, międzynarodową pozycję Polski.  Przypomnę, że już chyba w 2017 r. Unia przyjęła kompleksowy program reagowania na procesy migracyjne, włącznie ze wzmocnieniem ochrony granic zewnętrznych, ograniczaniem migracji w miejscach jej pochodzenia, a nawet zachęcaniem do powrotu tych, którzy przybyli do UE. Dyplomatyczne „uruchomienie” obu wspólnot, NATO i UE, oznaczałoby pokazanie Łukaszence czy Putinowi, że nie jesteśmy sami, że stoi za nami potęga możliwości tych wspólnot. Umiędzynarodowienie reakcji na zaistniały kryzys migracyjny oznaczałoby wzmocnienie naszej pozycji, potencjału reakcji i uczynienie z zaistniałej sytuacji nie tylko naszego problemu zwłaszcza w strefie Schengen. Identyfikowałbym się z takimi działaniami.  Obecnie rządząca ekipa ma jednak mandat uzyskany od narodu w wyborach do własnych decyzji, własnych działań i to czyni.