Bogata jest lista przyczyn, które zdaniem właścicieli nieruchomości leżących w sąsiedztwie posesji, na której realizowana ma być inwestycja. To m.in. zakorkowanie ulic, wzmożony hałas czy groźba uszkodzenia istniejących budynków. Największy jednak problem stwarzają sąsiedzi, domagający się od deweloperów rzeczy niemożliwych, jak chociażby wstrzymanie inwestycji, ponieważ zasłoni ona piękny widok z okna. Są to, zdaniem deweloperów, wyłącznie preteksty do wymuszenia na inwestorze mocno wygórowanych sum pieniędzy. Często są oni zachęcani do tego przez wyspecjalizowane w tego rodzaju sporach kancelarie prawne lub doradcy.
W branży deweloperskiej najbardziej czasochłonna z reguły nie jest sama budowa, lecz proces uzyskiwania koniecznych dla jej startu pozwoleń. Najważniejsze z nich to decyzja o warunkach zabudowy (gdy nie jest uchwalony miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego) oraz samo pozwolenie na budowę.
Właścicielom nieruchomości leżących w sąsiedztwie posesji, na której realizowana ma być inwestycja, przysługuje status uczestnika w postępowaniu administracyjnym umożliwiający ewentualne odwołanie się od decyzji o wydaniu stosownych zezwoleń. Sąsiedzi, protestując przeciwko m.in. wzmożonemu ruchowi samochodów i zakorkowaniu ulic, hałasowi czy groźbie uszkodzenia istniejących budynków przy okazji prowadzenia robót budowlanych, często wymuszają na deweloperze modernizację dróg, postawienie ekranów dźwiękochłonnych czy remont sąsiednich budynków.
Ta grupa protestujących, choć często uciążliwa i zdolna zmusić inwestora do modyfikacji planów, nie budzi większych emocji w branży deweloperskiej. Problemy są gdzie indziej. – Irytujący, choć wpisani w nasze ryzyko zawodowe, są sąsiedzi domagający się rzeczy z punktu widzenia dewelopera niemożliwych, jak wstrzymanie inwestycji, ponieważ zasłoni ona piękny widok z okna czy zniszczy łąkę. Oburzają mnie za to osoby, które szukają wyłącznie pretekstu do oprotestowania inwestycji, by wymusić na inwestorze wypłatę określonej, z reguły mocno wygórowanej sumy pieniędzy – mówi Wojciech Ciurzyński, prezes Polnordu.
Z takim zamiarem protestują i „starzy” sąsiedzi, często, jak twierdzą deweloperzy, zachęcani przez specjalizujące się w tego rodzaju sporach kancelarie prawne lub doradców, spekulanci, kupujący grunty w sąsiedztwie inwestycji, liczący na zmuszenie dewelopera do wykupu ziemi po wyższej cenie czy nawet inni deweloperzy. – Wypłaty kilkuset tysięcy złotych domagał się swego czasu od nas znany prywatny inwestor nieruchomościowy – wspomina Jarosław Szanajca, prezes Dom Development. Inny giełdowy deweloper zmagał się z protestem stowarzyszenia kierowanego przez członka władz konkurencyjnej firmy.

Źródło: Parkiet

 

Więcej w "Parkiecie".