Jak pisze „Rzeczpospolita”, Jacek Ż. odwoływał się od orzeczenia adwokackiego Wyższego Sądu Dyscyplinarnego, który orzekł wobec niego 4 tys. zł grzywny za niesumienne wypełnianie obowiązków obrońcy. Broniąc swojego klienta w procesie o pomówienie, mimo 25 terminów rozpraw adwokat ten nie stawił się ani razu osobiście w sądzie, przysyłał aplikantów, którzy zachowywali się biernie. Mowę końcową w jego imieniu wygłosił zaś substytut, który nie miał pojęcia o sprawie. Do sądu drugiej instancji wysłał tylko część apelacji, w dodatku przepisaną z innego pisma, ponieważ podane były w nim nazwiska świadków, którzy nie występowali w tym procesie.
Od wymierzonej mu kary przez adwokacki wymiar sprawiedliwości Jacek Ż. złożył kasację do Sądu Najwyższego. Jego obrońcy podkreślali w niej, że sądy dyscyplinarne obu instancji niedbale podeszły do przepisów procedury karnej, która w tych postępowaniach powinna być stosowana odpowiednio. Dowolnie traktowano wnioski dowodowe, a uzasadnienia orzeczeń były niekonkretne. Zarzut ten uznał rzecznik dyscyplinarny Naczelnej Rady Adwokackiej, ale podkreślał, że proceduralne uchybienia nie miały wpływu na treść orzeczenia, które było słuszne, bo obwiniony dopuścił się “szalonego niedbalstwa”.
Rzecznik nie przekonał jednak Sądu Najwyższego. Zdaniem SN zauważalna obstrukcja ze strony adwokata nie uzasadniała rażącego naruszania procedury przez sąd pierwszej instancji. Według SN nie wolno było nie odnieść się do wniosków dowodowych, ważnych dla ustalenia prawdy, a ponadto sąd katowickiej Izby Adwokackiej nie musiał się dawać wodzić za nos obwinionemu, ale to robił, a czas mijał. Rażące uchybienia procesowe uzasadniają kasację – stwierdził Sąd Najwyższy.
Adwokacki sąd dyscyplinarny powinien teraz rozpatrzyć sprawę ponownie, ale może nie zdążyć. W lutym 2010 r. sprawa Jacka Ż. może się przedawnić.