Ponadto Żyżyński, który jest profesorem ekonomii, a w poprzedniej kadencji zasiadał w sejmowej Komisji finansów, proponuje jednolitą stawkę ZUS od wszystkich form zatrudnienia, opodatkowanie powierzchni hipermarketów oraz powrót do trzeciej, 40-procentowej stawki PIT. Przyznaje, że są to jego własne poglądy.

PAP: Jakie najważniejsze decyzje powinien w pierwszej kolejności podjąć rząd PiS w gospodarce?

Jerzy Żyżyński: Powinien zacząć od uporządkowania sfery dochodowej państwa. Powinien też uporządkować sferę wydatków unijnych, żeby nie finansować z nich tylko infrastruktury, i to przy dużym marnotrawstwie.

PAP: Uważa pan, że powinna nastąpić podwyżka podatków?

J.Ż.: Na pewno powinno się rozszerzyć bazę podatkową. Choć ja akurat jestem zwolennikiem lekkiego podwyższenia podatków dla najbogatszych, które są niskie. Jednocześnie za obniżeniem opodatkowania biednych i klasy średniej. Uważam, że to, iż najwyższy próg podatkowy wynosi 32 procent jest po prostu niesprawiedliwe. Trzeba wrócić do tego, co było przed reformą Zyty Gilowskiej - trzeciej stawki, w wysokości 40 proc. To byłoby i tak nisko. Przypominam, że górna stawka to nie oddanie 40 proc. dochodów, ale dochodów ponad pewną kwotę, stanowiącą trzeci próg. Zresztą my jesteśmy generalnie biedni i te progi w kategoriach europejskich to bardzo niskie dochody.

PAP: Ale to Zyta Gilowska wprowadzała ten system podatkowy, jako przedstawiciela rządu PiS.

J.Ż.: Ale to było w określonych warunkach. Poza tym trochę ją chyba namówiono. Potem mówiła mi, że zgadza się z moimi poglądami. Przy obniżaniu podatków wiele rządów kieruje się mitologią krzywej Laffera, zgodnie z którą obniżka ma spowodować wzrost dochodów. Sam jestem krytykiem krzywej Laffera i udowadniałem nie raz, że jest błędna. W każdym razie na tamtej obniżce podatków straciliśmy, jeśli chodzi o wpływy. Tak jak straciliśmy na niskim CIT.

PAP: Stawka CIT też powinna się zmienić?

J.Ż.: Na pewno stawka CIT jest niska, ale czy trzeba by podwyższyć, należałoby przeanalizować. Uważam natomiast, że ludzie, którzy funkcjonują jako pracownicy, nie powinni płacić według stawki CIT jako niby przedsiębiorcy.

PAP: Chodzi o pracujących w ramach tzw. samozatrudnienia?

J.Ż.: Tak. Uważam, że jest to po prostu niesprawiedliwe wobec tych, którzy pracują na normalnych etatach i płacą podatki PIT. A inni, zatrudnieni w ramach samozatrudnienia na podobnych warunkach płacą niższy CIT – to nie ma sensu.

PAP: To dotyczyłoby wszystkich prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą?

J.Ż.: Nie, co innego jeśli ktoś rzeczywiście prowadzi działalność gospodarczą, np. jest rzemieślnikiem. Chodzi tylko o tych, którzy traktują samozatrudnienie jako wybieg. Dziś mamy chyba największe samozatrudnienie w Europie. Bo to zaczęło być lansowane jako remedium na obniżenie i składek na ZUS, i podatków. Tak być nie powinno, bo dziura w ZUS bierze się m.in. z tego. Składki ZUS-owskie powinny być zresztą, moim zdaniem, jednolite od każdej formy wynagrodzenia. Tak jak podatek. Stawka ta mogłaby być wtedy sporo niższa niż dziś, ale jednolita.

PAP: Ta sama stawka dotyczyłaby wszystkich form zatrudnienia - umów o dzieło, zleceń, samozatrudnienia itd.?

J.Ż.: Tak, choć mogłaby wynosić nie 40 proc., tylko 20 proc. Ale byłaby jednolita. To byłoby sprawiedliwe i korzystne dla ludzi, bo nie byliby "rolowani" na swych przyszłych emeryturach.

PAP: Czy pana poglądy mają poparcie w klubie PiS?

J.Ż: Generalnie koledzy się zgadzają, choć przyznaję, że brane są pod uwagę także inne uwarunkowania. Nie wiem więc, co z tych pomysłów będzie realizowane.

PAP: Realizowana ma być np. reforma VAT, jest nawet specjalny projekt ustawy.

J.Ż.: W tej sprawie też mam pewien pomysł. Trzeba zmienić formułę VAT. Obecnie VAT jest płacony na etapach pośrednich, a potem zwracany, choć państwo na tym korzysta, bo przez jakiś czas dysponuje tymi pieniędzmi. Plagą są jednak wyłudzenia zwrotów, a one wynikają z tzw. karuzeli VAT-owskich. Z tego, że jednymi prętami stalowymi, telefonami komórkowymi czy komputerami obraca się wielokrotnie w "łańcuszku". Tymczasem sprawa jest prosta. Otóż VAT jest podatkiem od wartości dodanej. Założenie jest takie, że wartość dodana jest na każdym etapie pośrednictwa sprzedaży. I wszędzie są zwroty, a ostateczny podatek płaci ten ostatni - konsument. Mój pomysł polega na tym, że skoro jest to podatek od wartości dodanej, zwrot należy się tylko wtedy, gdy realnie wartość została dodana.

PAP: To znaczy?

J.Ż.: Chodzi o to, żeby nastąpił jakiś etap przetworzenia. Ale przetworzeniem nie jest samo przekazanie produktu, transport (faktycznie to przekazywanie bywało tylko na papierze). Jeżeli to będą pręty stalowe, które są na każdym etapie takie same, nie byłoby możliwości zwrotu, bo produkt się nie zmienia i nie ma tej "wartości dodanej". Zatem VAT by płacił już hurtownik, a detaliście podawałby cenę z VAT i konsument też by płacił cenę z VAT. Jeśli natomiast wspomniane pręty stalowe zostałyby pocięte lub oklejone folią i byłby to nowy produkt, wtedy zwrot VAT byłby możliwy. Nazwałbym to kwalifikowanym VAT. Oczywiście ktoś musiałby to kontrolować. Bo zapewne by wynaleziono jakiś sposób na obchodzenie tego, znając pomysłowość oszustów.

PAP: Sama stawka VAT powinna się zmienić?

J.Ż.: Na pewno powinna być niższa, bo to jest podatek, który zniekształca cenę. W jednej z moich prac naukowych pokazałem, że to zniekształcenie ceny daje skutki inne w przypadku towarów o tzw. elastycznym popycie i popycie nieelastycznym. Elastyczny popyt to taki, który gwałtownie spada po podwyższeniu ceny. Zatem wysoki VAT bardziej zniekształca popyt na produkty o elastycznym popycie.

PAP: Czyli jaka stawka powinna być?

J.Ż.: Myślę, że mogłaby być 18 proc. Czy nawet 16 proc. Problem polega na tym, że gospodarka dostosowuje się do pewnego rodzaju obciążeń. Jak się dostosowuje, to cofnąć to jest trudno. Jeśli więc obniżymy nagle VAT, szybko wzrośnie popyt. To może oczywiście pobudzić gospodarkę, ale pytanie, czy nie byłoby konsekwencji inflacyjnych.

PAP: Dzisiaj i tak mamy deflację...

J.Ż.: No to tym bardziej można VAT obniżać.

PAP: Czy tzw. reguła wydatkowa powinna się jakoś zmienić?

J.Ż.: Uważam, że reguła wydatkowa nie jest dobrym rozwiązaniem. Dlatego, że w jej efekcie wydatki na pewne dziedziny przestają realnie rosnąć i są one niedofinansowane. I narasta dystans tych dziedzin wobec innych. Przykładem są wynagrodzenia pielęgniarek, które nie zmieniają się od lat, wydatki na wynagrodzenia w nauce (zmieniają się, ale bardzo wolno), czy wynagrodzenia posłów, choć może o tym ostatnim nie wypada mówić. Prawda jest jednak taka, że jeśli chcemy, by fachowcy szli do parlamentu, to też trzeba by im zapłacić. Reguła wydatkowa ma chronić przed zawyżonym deficytem. W takim razie może zamiast zwracać uwagę na wydatki, powinniśmy przyjrzeć się dochodom.

PAP: Tylko jak je zwiększyć?

J.Ż: Można np. poszerzyć bazę podatkową, o czym już wspominałem. Jeżeli podmioty zagraniczne w Polsce płacą realnie 1 procent CIT, to może tu trzeba szukać dodatkowych dochodów.

PAP: Rozumiem, że w tym kierunku idzie projekt ustawy o podatku od hipermarketów, przygotowany przez PiS?

J.Ż.: Tak, między innymi. Choć ja mam dodatkowy pomysł, którego nie ma w tym projekcie. Chodzi o opodatkowanie majątku sklepów wielkopowierzchniowych, a nie obrotu. Już w swojej książce pisałem, że podatek majątkowy jest remedium na ukrywanie zysku. Można zatem naliczać podatek od posiadanej powierzchni. Byłby on progresywny, bo metr kwadratowy w hipermarkecie powinien podatkowo kosztować więcej, niż metr kwadratowy w sklepiku osiedlowym.

PAP: Jak pan ocenia szanse na podniesienie kwoty wolnej od podatku?

J.Ż.: Mamy jedną z najniższych kwot wolnych, więc powinno się ją podwyższyć. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że nasz próg górnej stawki PIT po przeliczeniu na euro jest w wielu krajach w ramach najniższej stawki podatku lub w kwocie wolnej. Ważne jest zatem to, by wprowadzić mechanizmy, które będą prowadzić do realnych podwyżek płac.

PAP: Na ile państwo powinno regulować płace, a na ile zostawić to rynkowi?

J.Ż.: Państwo powinno stworzyć reguły. Np. chronić związki zawodowe. Dzisiaj związki zawodowe są raczej rugowane z zakładów pracy. Mamy jeden z najniższych współczynników uzwiązkowienia, zwłaszcza w przypadku prywatnych firm. To są konsekwencje wielu lat zaniedbań w tej sprawie.

PAP: W jaki sposób prawo powinno to regulować?

J.Ż.: To jest kwestia mentalności, którą trzeba kształtować. Propagować zasady dobrego zarządzania. Żeby pracodawca nie uważał, że z pracownika powinno się wydusić jak najwięcej. Wiele oczywiście zależy od poziomu bezrobocia.

PAP: Które ostatnio spada...

J.Ż.: Bo ludzie emigrują. Uważam, że do formalnego bezrobocia powinno się zaliczać także tych, którzy wyemigrowali.

PAP: A jaka powinna być polityka wobec banków? Trzeba je opodatkować?

J.Ż.: Zapewne, choć trzeba uważać, by banki nie przerzucały tego na klientów i by nie spowodować ograniczenia działalności kredytowej. Bardzo trzeba uważać np. w podatkach od aktywów. Trzeba wybrać określone pozycje w aktywach, które by się opodatkowało. Bo komputery czy budynki to też aktywa, a trudno je opodatkowywać, traciliby ci, którzy mają aktywa materialne o wyższej wartości. Nie ma też sensu opodatkowywać nabytych obligacji, które też są aktywami, ale w ten sposób banki finansują państwo (obligacje skarbowe) lub gospodarkę (obligacje korporacyjne). Można np. opodatkować nadpłynność banków. Czyli to, co powinny przekazać jako kredyty, a tego nie robią. Albo można opodatkować odsetki od pożyczek i kredytów. W jaki sposób? Na przykład nadwyżkę oprocentowania ponad stopę banku centralnego. Jeśli stopa wynosi 3 proc., a bank bierze 10 proc., to różnicę można opodatkować. Albo różnicę między oprocentowaniem kredytów, a depozytów. Poza tym uważam, że powinno wprowadzić się taką zasadę, że tylko taka operacja pożyczkowo-kredytowa byłaby legalna, od której odprowadzono by podatek. Ten podatek mógłby być niski, ułamek procenta, ale by był i wtedy każdą pożyczkę trzeba by rejestrować w urzędzie skarbowym.

PAP: To by dotyczyło nie tylko banków, ale także SKOK-ów i firm pożyczkowych?

J.Ż.: Być może. Ale, co ważne, taka zasada mogłaby chronić przed lichwiarskimi pożyczkami. Bo wtedy można by legalnie otrzymać od tych pożyczek odsetki tylko wtedy, gdy zapłaciło się od nich podatek. Zatem wszyscy kanciarze, którzy nabierają ludzi na pożyczki, nie byliby chronieni prawem. Jeśli podatek nie byłby zapłacony, to pożyczkodawca mógłby iść do sądu, ale sąd by mu mówił: skoro nie zapłacił pan podatku, może pan żądać tylko zwrotu kapitału. Natomiast opodatkowane pożyczki byłyby oczywiście legalne, i wtedy prawo do odsetek byłyby chronione przez prawo. Pożyczkodawca musiałby zatem zapłacić niewielki podatek transakcyjny, legalizujący transakcję, i oczywiście podatek dochodowy. Przy nieopodatkowanych pożyczkach chroniony byłby pożyczkobiorca, bo nie można by było się domagać odsetek. Może w ten sposób udałoby się ochronić ludzi przed naciągaczami.

Rozmawiał Piotr Śmiłowicz (PAP)

pś/ son/ mhr/