Decyzja o nowelizacji dyrektywy o delegowaniu pracowników została podjęta w wyniku politycznej presji wywartej na Komisji Europejskiej przez 6 najbogatszych państw [list otwarty ministrów ds. pracy do przewodniczącego KE], a następnie procedowana przez unijne instytucje wbrew protestom ze strony mniej zamożnych krajów, które przeciwko Komisji wszczęły nawet procedurę ostrzegawczą w ramach tzw. żółtej kartki.

Podjętą przez Jean-Claude Junckera decyzją o zaostrzeniu dyrektywy nie zachwiały również wyniki zamówionych przez Komisję raportów, z których płynął wniosek, że delegowanie pracowników nie tylko nie wpływa negatywnie na rynki pracy państw przyjmujących, ale wręcz jest niezbędne do prawidłowego funkcjonowania i utrzymania konkurencyjności europejskiego rynku.

Mimo, że nowelizacja dyrektywy była promowana jako korzystna dla pracowników delegowanych, w Brukseli otwarcie mówiło się, że jej faktycznym celem jest ochrona lokalnych rynków państw bogatego centrum Unii przed niemile widzianą konkurencją z państw peryferyjnych, przede wszystkim z Polski.

 [-OFERTA_HTML-]

Nowelizacja dyrektywy o delegowaniu pracowników jest bezprecedensowym przykładem sytuacji, w której silniejsze państwa unijne narzuciły słabszym korzystne dla siebie zasady konkurowania. Z perspektywy polskich firm oznacza to, że ich konkurencyjność na unijnym rynku nie będzie wynikać z efektywności czy popytu na ich usługi lub towary, ale będzie regulowana przez unijnych polityków w taki sposób, żeby polskie firmy nie mogły zagrozić dominującej pozycji rynkowej firm z Francji, Niemiec czy Austrii. Z perspektywy społecznej, doprowadzi to do sytuacji, w której państwa bogate będą jeszcze szybciej się bogacić, a biedne przekształcą się w peryferyjne rezerwuary taniej siły roboczej.
 
Na czym polegają wspomniane utrudnienia dla przedsiębiorstw związane z nowelizacją dyrektywy o delegowaniu?

Pracodawca, który w ramach realizacji usługi w innym państwie unijnym, oddeleguje pracowników do wykonywania  tych samych zadań w tym samym miejscu przez okres dłuższy niż 12 miesięcy będzie musiał, niezależnie od tego jakie prawo właściwe ustalił w umowach z pracownikami, objąć ich wszystkimi przepisami lokalnego prawa pracy. Pracownikom nie przyniesie to żadnych wymiernych korzyści, gdyż od pierwszego dnia pracy za granicą ich wynagrodzenie w każdym przypadku będzie wypłacane na takich samych zasadach, co pracownikom lokalnym. Dla pracodawcy oznaczać to będzie konieczność zastosowania przepisów obcego państwa, zakorzenionych w odmiennej kulturze prawnej, a w dodatku napisanych w języku, którego zazwyczaj nie zna.

Oczywiste jest, że pracodawcy będą unikać przekraczania okresu 12-miesięcy, gdyż wiązać się to się będzie dla nich z dodatkowymi kosztami i ryzykami prawnymi. Należy pamiętać, że Traktat o Unii Europejskiej pozwala na ograniczanie swobód rynku wewnętrznego tylko w wyjątkowych i uzasadnionych przypadkach podyktowanych ważnym interesem publicznym. Pytanie, czy zniechęcanie firm do świadczenia usług przez dłuższy okres niż 12 miesięcy jest uzasadnione ważnym interesem publicznym. Jeśli nie, to oznacza że zasada ta jest sprzeczna z prawem Unii.

Stefan Schwarz, prezes Inicjatywy Mobilności Pracy