Bezpłatne staże, które powinny pomagać w znalezieniu zatrudnienia, często służą pozyskiwaniu darmowej siły roboczej. „Dziennik Gazeta Prawna” powołuje się na badanie przeprowadzone przez portal Inclick.pl, z którego wynika, że 52 proc. polskich studentów odbyło chociaż jeden taki staż. Co gorsza, niektórzy polscy pracodawcy nie tylko nie płacą stażystom, ale domagają się od nich zapłaty za możliwość pracy.
 
 
 Z kolei raport Komisji Europejskiej pokazuje, że w całej Unii Europejskiej staże odbywa 46 proc. osób między 18. i 35. rokiem życia. Sześciu na dziesięciu ankietowanych zdobywających w ten sposób szlify zawodowe nie otrzymało żadnego wynagrodzenia. Ponadto zarobki mniej niż połowy z wynagradzanych nie wystarczały na pokrycie podstawowych potrzeb życiowych. W dodatku aż 43 proc. ankietowanych Polaków stwierdziło, że staże nie pomogły im w znalezieniu zatrudnienia.
Główną przyczyną patologii jest to, że zasady prowadzenia staży przez samodzielne firmy nie są unormowane (przepisy obejmują tylko staże absolwenckie lub oferowane za pośrednictwem urzędu pracy). Istnieją jedynie zbiory dobrych praktyk, których stosowanie zależy od dobrej woli pracodawcy. Co ciekawe, problem pracy za darmo nie dotyczy tylko studentów i absolwentów „mało przyszłościowych” kierunków, ale również lekarzy i prawników. Aby zdobyć uprawnienia do pracy w tych zawodach, trzeba popracować za darmo. W takiej sytuacji znajdują się wszyscy młodzi medycy, którzy robią specjalizację, ale nie dostali się na finansowane przez państwo rezydentury. Osoby te pracują w placówkach medycznych na podstawie umów o świadczenie usług woluntarystycznych. Z kolei młodzi prawnicy po skończeniu studiów muszą zaliczyć aplikację, podczas której są zobowiązani do zdobywania doświadczenia zawodowego. Tymczasem niektóre kancelarie traktują ich jak tanią albo wręcz darmową siłę roboczą.
W najtrudniejszej sytuacji znajdują się jednak osoby oszukane przez nieuczciwe firmy. Najczęstszym nadużyciem jest nieformalne zatrudnienie „na próbę”. Po przepracowaniu okresu próbnego delikwent dowiaduje się, że nie nadaje się do zatrudnienia. Innym sposobem obejścia prawa jest tzw. syndrom pierwszej dniówki. Zgodnie z prawem firma musi potwierdzić zawarcie umowy o pracę na piśmie najpóźniej w dniu przystąpienia zatrudnionego do wykonywania obowiązków. Firmy nie robią tego, a kiedy zjawi się u nich kontrola Państwowej Inspekcji Pracy, twierdzą, że podwładny jest w pracy pierwszy dzień. W rzeczywistości zatrudniony pracuje „na czarno”. – Takie patologie mogłaby ukrócić prosta zmiana przepisów. Wystarczyłoby, aby kodeks pracy stanowił, że zawarcie umowy potwierdza się na piśmie przed dopuszczeniem do świadczenia obowiązków. Takie rozwiązanie przewidywał poselski projekt nowelizacji kodeksu pracy, który jednak nie uzyskał poparcia koalicji rządzącej – sugeruje Barbara Surdykowska.

 
 
Innym popularnym sposobem wykorzystywania pracowników jest niepłacenie pensji lub jej opóźnianie. W 2014 roku Państwowa Inspekcja Pracy wykryła 83 tys. takich przypadków, a łączna suma należnych pensji wyniosła 171 mln zł.