Jak podaje Gazeta Wyborcza, strażacy twierdzą, że szambo było dobrze zabezpieczone. Zastrzeżeń nie ma też powiatowy inspektor nadzoru budowlanego.
- Ci ludzie robili to kilkaset razy w życiu. Jak to się stało, że tym razem doszło do takiej tragedii? Nie mamy pojęcia. Coś zatkało się w urządzeniu. Ktoś przyniósł drabinę. Ludzie albo wchodzili po tej drabinie do środka, albo nachylali się nad szambem, aby podać rękę topiącym się, i sami ginęli. Gdyby nie ten wstrętny gaz, może by przeżyli. Ale tam było tylko 3 proc. tlenu. Reszta to toksyczny siarkowodór i dwutlenek węgla. Topili się i dusili jednocześnie - opowiada Gazecie Paweł Grzymała, rzecznik żagańskich strażaków.
Nie wystarczyły zwykłe maski przeciwgazowe. Strażacy używali aparatów powietrznych. Mieli kombinezony i butle z tlenem na plecach. Do szamba wchodzili wyposażeni jak nurkowie, zanurzali się w nim i tak szukali kolejnych ofiar. Potem układali je na deskach i wyciągali na powierzchnię.