Bez nich Kair stałby się drugim Neapolem. Gdyby choć na jeden dzień Zabbalini z Mukattamu porzucili mrówczą pracę, miasto utonęłoby w śmieciach. Mimo że stworzyli najwydajniejszy system recyklingu na świecie, w Egipcie wciąż są obywatelami drugiej kategorii.
18-milionowy Kair codziennie produkuje 13 tys. ton śmieci. Dla porównania Warszawa wytwarza dziennie niecałe 3 tys. ton. I choć w 2003 r., chcąc uporać się z nieprzyjemnym problemem, rząd egipski przyznał trzem międzynarodowym korporacjom kontrakty na wywóz kairskich śmieci – ich działalność pozostawia wiele do życzenia.
Międzynarodowe firmy wywożą zaledwie 30 procent wszystkich odpadów, z których tylko jedna piąta jest ponownie przetwarzana. Pozostałą część zakopuje się w dołach lub rozrzuca po polach rozsianych wokół egipskiej stolicy. Co zatem dzieje się z tym, czego nie zbiorą?
Za słynną cytadelą Salah al-Din ruch praktycznie nie ustaje. To właśnie tu, u stóp wzgórz Mukattam, działa nieformalny system zarządzania miejskimi odpadami, przez miejscowych nazywany „Miastem Śmieciarzy”. Przez niewielki most prowadzący na Mukattam przejeżdżają codziennie tysiące pikapów i osiołków, załadowanych wielokroć ponad miarę. Śmieci układa się tak, że konstrukcje z nich stworzone osiągają nawet pięć metrów wysokości. Organizacją tej cuchnącej karawany zajmują się Zabbalini – najsłynniejsi śmieciarze na świecie.
Samo określenie „Zabbalin” pochodzi od arabskiego słowa „zibala” oznaczającego śmieci. Zabbalini trafili do Kairu w latach 50. XX wieku. Wywodzą się z rolniczych terenów Górnego Egiptu i w zdecydowanej większości są Koptami, największą chrześcijańską mniejszością na Bliskim Wschodzie. Na Mukattam trafili pod koniec lat 60. w wyniku przesiedleń. Szacuje się, że w Kairze mieszka ich ok. 60 tys.
„Zbieramy ponad 60 procent wszystkich śmieci. Po ich przetworzeniu na Mukattamie, do powtórnego użytku wraca blisko 90 procent. Czy jest na świecie jakakolwiek firma, która wykonałaby lepiej od nas tę robotę?” – pyta Emad, właściciel jednej z wielu bieda-fabryczek, zajmujących się przeróbką plastiku.
Zabbalini skarżą się, że przylgnęła do nich łatka pariasów Kairu, imających się najgorszych zajęć. „Czujemy się czasem jak niedotykalni czy trędowaci w dawnych Indiach, choć ci którzy nas tak traktują, z władzami Kairu na czele, wiedzą, że bez nas ich życie zamieniłoby się w śmierdzące piekło” – mówi Maged Murad, sprzedawca plastiku z Mukattamu.
Przy śmieciach pracują tu całe rodziny. Każdy ma swoją „specjalizację”. Jedni zajmują się puszkami, inni kartonami – króluje jednak plastik, który sprzedają egipskim fabrykom lub wysyłają statkami do Chin. Praca nie jest lekka. Kilkusetlitrowe wory śmieci podwiesza się na haku i za pomocą urządzenia przypominającego kabestan na łodzi, wciąga się na płaskie daszki budynków. Na górze w ekspresowym tempie dokonuje się odpowiedniej selekcji. Jak dobrze naoliwione maszyny, Zabbalini pracują tak po kilkanaście godzin dziennie.
Śmieciowy biznes stał się naprawdę lukratywny dopiero dwadzieścia lat temu. „Recykling to dar od Boga, to on nam go podarował byśmy już nie biedowali” – mówi Makarios Nasar Eszak, nieformalny przewodnik po „Mieście Śmieciarzy”. Wbrew pozorom, kairscy śmieciarze wcale nie należą do najbiedniejszych mieszkańców miasta. Wśród nich jest wielu, którzy na odpadkach dorobili się kroci – z Mukattamu jednak się nie wyprowadzili.
Ich przyszłość nie jest jednak jasna. Relacje Zabbalinów z egipskimi władzami nie układają się najlepiej. Byłemu prezydentowi Hosniemu Mubarakowi nie mogą wybaczyć, że bez konsultacji z nimi wpuścił na rynek międzynarodowe firmy. Z dnia na dzień wielu utraciło na zawsze dostęp do „swoich” śmieciowych rewirów.
W lipcu 2012 r. prezydentem Egiptu został Mohammed Mursi. Zabbalini liczyli, że nowy rząd przyzna im oficjalnie koncesje na zarządzanie miejskimi odpadkami. W tym celu utworzyli nawet stowarzyszenie zrzeszające 38 firm. Laila Iskander, jedna z liderek kairskich śmieciarzy, twierdzi, że władze mogłyby wypowiedzieć kontrakty, gdyż firmy zagraniczne nie wywiązują się ze swoich zobowiązań. Nieoficjalnie wiadomo, że już obecnie trwają negocjacje z firmami tureckimi.
„Nie liczymy, że władze nam w jakikolwiek sposób pomogą – mówi Makarios. – Najlepiej by było gdyby zostawili nas po prostu w spokoju i pozwolili nam pracować”.
Z Kairu Maciej Tumulec (PAP)