W ochronie zdrowia jest niestety wiele absurdów i życie dostarcza coraz to nowe przykłady absurdalnych przepisów. Na dodatek nadal w wielu miejscach nie dba się, kierując się względami pozamedycznymi, o jakość materiałów używanych przy operacjach. Zatem przy złamaniu podudzia zdarza się, że chory otrzymuje płytkę metalową za ok. 30 zł, która zardzewieje po tygodniu, a pacjent usłyszy oszukańczą informację, że „organizm odrzucił materiał”.  Szpital wykona wtedy kolejną operację.
Chciałbym się jednak skupić na tych absurdach, które w sposób pośredni, a nawet bezpośredni mogą odbić się negatywnie na zdrowiu naszych pacjentów.
Pomijam tu aktualną akcję antyszczepionkowców, gdyż jest to temat, w którym na szczęście ogromna większość lekarzy i pielęgniarek zachowuje się zgodnie z wiedzą medyczną na temat wielkiej zdobyczy cywilizacyjnej, jaką były i są masowe szczepienia, które doprowadziły do wygaśnięcia wielu epidemii, a absurdalna dyskusja toczy się raczej poza środowiskiem medycznym.


Trzeba chorego trzymać w szpitalu

Jeden z największych absurdów, w odniesieniu do wielu jednostek chorobowych, polega na tym, że aby szpital otrzymał wyższe środki za leczenie chorego, musi go hospitalizować przez minimum 72 godziny!
W ten sposób wielu chorych, którzy mogliby opuścić szpital tego samego dnia (np. po drobnym zabiegu chirurgicznym wymagającym znieczulenia ogólnego), jest sztucznie trzymanych przez trzy dni, gdyż zapłata za procedurę ambulatoryjną lub jednodniową jest dużo niższa niż za tzw. pełną hospitalizację! Komu to służy? Przecież to podraża leczenie w każdym aspekcie. Czyż to nie absurdalne?


Wszczepią najtańsze i znów operują

Następny absurd: NFZ świetnie liczy ilość wykonanych przez nas procedur medycznych, ale prawie wcale nie ma instrumentów do kontroli jakościowej.
Przykład: przy złamaniu podudzia chory może otrzymać płytkę metalową za ok. 30 zł, która zardzewieje po tygodniu, a pacjent usłyszy oszukańczą informację, że „organizm odrzucił materiał”. Może otrzymać przyzwoity implant za ok. 400 zł, jeśli jest starszy i niezbyt aktywny, ale jeśli jest młodym, aktywnym sportowo człowiekiem, to powinien otrzymać optymalną płytkę za ok. 900 zł.
Rzeczywistość jest taka, że 80-90 proc. szpitali funduje chorym płytki za 30 zł, kierując się rachunkiem ekonomicznym, a nie dobrem chorego. Wywołuje to oczywiście powikłania i finalnie leczenie de facto kosztuje dużo więcej. Czyż to nie kuriozum?


Karty gorączkowe znikają, łatwiej o pomyłkę

Na koniec najnowszy absurd: RODO. Pod płaszczykiem ochrony danych osobowych co gorliwsze dyrekcje szpitali narażają na szwank bezpieczeństwo chorych zabraniając trzymania przy łóżkach kart gorączkowych (nawet jeśli są w zamkniętych kasetkach) lub każą je zlikwidować w ogóle, mimo, że instrukcja co do interpretacji RODO wydana przez Ministerstwo Cyfryzacji dopuszcza karty gorączkowe przy łóżku (naturalnie pod wyżej wzmiankowanymi rygorami).
Mamy unikać używania nazwisk pacjentów (choć niektórzy z nich bywają w takim stanie, że sami nie wiedzą, jak się nazywają), raczej stosować imiona i to dyskretnie, anonimizować ich na każdym kroku.

 


Nieszczęście polega na tym, że człowiek ma wiele organów parzystych, dlatego mam poważne obawy, że prędzej czy później z powodu RODO ktoś straci nie tą nerkę, nogę czy płuco, albo np. zamiast żołądka wytną mu kawałek jelita. Takie przypadki bardzo rzadko zdarzały się i przed RODO, ale odnoszę wrażenie, że teraz ryzyko zwiększenia częstotliwości tych tragicznych pomyłek dramatycznie wzrośnie.
I tak naprawdę to już nie jest absurd – to jest sytuacja niebezpieczna dla zdrowia i życia chorych. Priorytet wymogów akredytacyjnych nad zdrowym rozsądkiem i dobrem chorego może nas wyprowadzić na manowce. Nie możemy na to pozwolić.