Co prawda po wyborach w 2014 r. próbowano dowodzić, że doszło w ich trakcie do licznych nieprawidłowości, a nawet fałszerstw, ale nikt o zdrowych zmysłach nie traktował tych zarzutów poważnie. W każdym razie nikt nie zdołał ani wówczas, ani później przekonująco wykazać – mimo olbrzymich wysiłków dawnej opozycji, a dziś  obozu rządowego -  że wyłonione w trakcie ostatnich wyborów władze są nienależycie legitymizowane. Opóźnienia w ogłoszeniu wyników wyborów, które wówczas wystąpiły, miały charakter techniczny, a ich źródłem były niedociągnięcia wyłącznie organizacyjne, związane przede wszystkim z niedomogami w działaniu systemu informatycznego. Z pewnością nie powinno się to zdarzyć, pod tym względem mamy gigantyczne zapóźnienia i nie wykluczone, że one znów dadzą o sobie znać – ale nikt dotychczas nie kwestionował samej idei samorządu terytorialnego.

Czytaj: Znamy datę wyborów samorządowych i kalendarz wyborczy>>


Będą zmiany w samorządzie?

Dziś takiej pewności już, niestety,  nie ma. Trudno natomiast nie żywić poważnych obaw o przyszłość polskiego samorządu, kiedy słyszy się, że celem „dobrej zmiany” jest wymiana elit – szczególnie gdy jednocześnie głosi się, że celem reformy sądownictwa jest takie ukształtowanie go na nowo, by nie można było tych planowanych reform poprzez system sądowy blokować.  

O jakie zatem reformy może tu chodzić? W zasadzie wszystko już zostało przecież „zreformowane”: media publiczne stały się już narodowe, służba cywilna do reszty rozmontowana, spółki Skarbu Państwa dawno przejęte, z wojskiem, policją, wszelkimi służbami też poszło gładko, o Trybunale Konstytucyjnym nie ma co nawet wspominać, niebawem uporamy się z Sądem Najwyższym, a więc co jeszcze? Oczywiście samorząd.

Województwo samorządowe niepotrzebne?

Ale w jaki sposób? Częściowo zdradził publicznie plany przewodniczący sejmowej komisji samorządu terytorialnego, poseł z Kukiz ’15 Andrzej Maciejewski - co prawda nie jest on przedstawicielem obozu rządzącego, ale z racji usytuowania w parlamencie musi wiedzieć, co w trawie piszczy. A piszczy o  likwidacji samorządu wojewódzkiego (wojewoda przecież na tym szczeblu całkowicie rządzącym wystarczy), starosta powiatowy miałby być urzędnikiem ministra spraw wewnętrznych, tak jak przed wojną, z radą, z wyboru może przez rady gmin dla ozdoby, a jeśli chodzi o gminy, to zobaczy się, jak będzie po wyborach. Tam gdzie zwyciężą „nasi”, nie trzeba będzie nic robić, a tam gdzie  nie wygrają, znajdzie się sposób na wprowadzenie rządowego komisarza; wystarczy tylko mocniej podporządkować sobie regionalne izby obrachunkowe. W ten sposób, mając w ręku wszystkie instrumenty konieczne do zmian personalnych na każdym stanowisku publicznym, można zapowiadaną  wymianę elit doprowadzić do końca. Czy jest to możliwe? Całkowicie możliwe i dopiero z tej perspektywy staje się jasne, jak ważne są najbliższe wybory samorządowe.

Sprawdź: Ustawa o samorządzie województwa>>


Potrzebny przejrzysty dostęp do służby publicznej

W normalnym państwie typu zachodniego politycy mają oczywiste prawo do kształtowania własnych szeregów oraz ich reprezentantów w różnego rodzaju elekcjach i na tym koniec. Administracja, wojsko, przedsiębiorstwa publiczne, media publiczne, a przede wszystkim sądownictwo itd., muszą być wyjęte spod mechanizmu ręcznego sterowania. Służba publiczna musi być dostępna dla wszystkich na jednolitych, przejrzystych i przed wszystkim merytorycznych zasadach. Jeśli tak się nie dzieje, to sygnał o przełożeniu zwrotnicy na kierunek wschodni, a to oznacza, że zamiast równać do Zachodu, co dotychczas się jako tako nam udawało, będziemy przez następne dziesięciolecia oglądać czerwoną latarnię oddalającego się od nas cywilizacyjnego pociągu – ze skutkiem takim jak po II wojnie światowej. Będą „nowe elity”, które wtedy też się pojawiły.