Swilengrad na południowym wschodzie Bułgarii jest największym regionalnym urzędem celnym w kraju. Celnicy ze Swilengradu pracują na przejściu Kapitan Andrejewo, przez które przechodzi przeważająca część transportu samochodowego Wschód–Zachód.

Według telewizji dyplomy 16 celników są dopiero sprawdzane, a czterech pracowników, którym udowodniono podrobienie dokumentów, już zwolniono. Wcześniej z ogólniej liczby 500 inspektorów celnych zwolniono połowę.

Prawie 250 osób przedstawiło dyplomy ukończenia studiów wyższych. Część dokumentów wzbudziła jednak poważne wątpliwości. Dyplomy były wydane przez niezbyt prestiżowy uniwersytet w północno-wschodniej części kraju. Żaden z posiadaczy podejrzanych dokumentów nigdy nie korzystał z urlopu, by przygotować się do egzaminów. Niektórzy mieli po nocnej zmianie jechać ponad 250 km do siedziby uniwersytetu i zdawać po 5 egzaminów dziennie, a w dodatku słuchać wykładów.

Szef urzędu celnego Wanio Tanow zwrócił się do ministerstwa oświaty o sprawdzenie dyplomów wszystkich celników.

Problem z podrobionymi dyplomami nie jest nowy w Bułgarii. W parlamencie w ostatnich dniach ponownie poruszono sprawę byłego posła, obecnie mera 40-tysięcznego miasta Dimitrowgrad, który pokazał mediom podrobiony - jak się okazało - dyplom licencjacki z marketingu. Po zaprzeczeniu przez uczelnię, że się tam uczył, tłumaczył, że żartował.

Ogromny skandal wybuchł w 2010 r., gdy wyszło na jaw, że Kalina Ilijewa, ówczesna dyrektorka państwowej agencji rolnej zarządzającej 3,2 miliardami euro unijnych funduszy, legitymowała się podrobionym niemieckim dyplomem. Jesienią 2012 r. Ilijewą skazano na 3 lata pozbawienia wolności w zawieszeniu.

Do niedawna sfałszowany dyplom można było kupić w internecie. W zależności od jakości kosztował od kilkuset do 2-3 tys. euro. Niedawno ministerstwo oświaty wprowadziło ogólnokrajowy rejestr wydawanych w kraju dyplomów. Wtedy zaczęły pojawiać się zagraniczne podróbki.

Z Sofii Ewgenia Manołowa

man/ mmp/ kar/