Część pracodawców niewiele robi sobie z obowiązujących przepisów

Komuda podkreślił, że przed ewentualnymi zmianami w kodeksie pracy należy zastanowić się na ile obecne przepisy są respektowane. – Część pracodawców, na szczęście mniejszość, niewiele sobie robi z obowiązujących aktualnie regulacji. Pracownicy skarżą się dość często np. na opóźnianie wypłaty wynagrodzeń czy bezpłatne nadgodziny, ale łamanych jest wiele zapisów Kodeksu pracy. To efekt słabości instytucjonalnej naszego kraju: w tym przypadku związane jest to z niedostatecznymi zasobami Inspekcji Pracy i śmiesznie niskimi karami za łamanie prawa - oświadczył.

- Kolejki w sądach pracy pokazują, że także te instytucje nie zapewniają pracownikom cywilizowanych standardów w zakresie prawa pracy. A poza tym przecież 1/4 pracujących poza ochronnym parasolem Kodeksu pracy nie może dochodzić swoich praw w sądzie pracy. Zmiana Kodeksu pracy przy obecnych realiach nie poprawi losu tych, którym na rynku pracy jest najciężej i są najsłabsi, bo ich prawa dalej będą mogły być naruszane – mówił.

Czytaj też: FOR: Polska w ogonie w elastyczności zatrudnienia >>>

 


Jedna umowa między pracownikiem na pracodawcą

Jego zdaniem przy założeniu, że wzmacniamy też nadzór nad stosowaniem prawa pracy i sankcje związane z jego nierespektowaniem, warto też na nowo skonstruować Kodeks pracy, który spisano w zupełnie innej rzeczywistości społeczno-ekonomicznej.  - Główną zmianą do rozważenia powinno być ograniczenie liczby form kontraktów między pracodawcą i pracownikiem do minimum – a najlepiej do jednego jedynego rodzaju umowy, w ramach której prawa pracownika rosłyby automatycznie wraz ze stażem pracy. Taką koncepcję opracował i promuje np. Instytut Badań Strukturalnych. – Dla przykładu okres wypowiedzenia czy długość urlopu rosłaby z kolejnymi półroczami trwania umowy, aż do maksymalnego wymiaru osiąganego np. po 2 lub 3 latach – wyjaśniał ekspert.

Płaca minimalna to ochrona pracujących osób

Odniósł się także do pomysłu obniżenia płacy minimalnej. – Im niższa płaca minimalna tym potencjalnie więcej miejsc pracy, jakie można utworzyć, przyjmując że uda się znaleźć chętnych do pracy po danych stawkach. W ostatnich latach nie było z tym jednak najlepiej: pracodawcy skarżyli się wielokrotnie na brak chętnych do pracy przy proponowanych warunkach płacowych. To się może niebawem zacząć zmieniać, ale nie powinniśmy majstrować przy tym instrumencie polityki rynku pracy, zanim nie pojmiemy czemu w istocie on służy. Utworzono go nie dla złośliwego ograniczenia liczby niskoopłacanych miejsc pracy, ale dla ochrony interesów już pracujących, których wynagrodzenia należą do najniższych i których pozycja przetargowa na rynku jest najsłabsza - mówił Komuda.

 

 - Jak wiele innych krajów uznaliśmy, że pełnowymiarowe zatrudnienie – niezależnie od rodzaju wykonywanego zajęcia – powinno zapewniać pewien minimalny poziom zarobków. Praca jest bowiem podstawowym źródłem dochodów gospodarstw domowych. Blisko 1/5 pracujących w Polsce ma pensje, których wysokość bezpośrednio lub pośrednio zależy od płacy minimalnej – co można zaobserwować, gdy śledzimy efekt kolejnych podwyżek płacy minimalnej na podwyżki wynagrodzeń w różnych branżach i firmach. Ich sytuacja ekonomiczna zależy więc od wysokości płacy minimalnej. Jej wzrost poniżej wzrostu kosztów życia będzie oznaczał dla części tych osób pogarszanie poziomu życia najgorzej zarabiających. Jeśli jednak będzie rosła zbyt szybko, to biznes nie będzie miał szans na reakcję, reorganizację, wykorzystanie środków zwiększających wydajność pracy – i część miejsc pracy może zostać utracona – powiedział Komuda.

Narracja z lat 90

Jego zdaniem wciąż w Polsce dominuje na rynku pracy narracja z lat 90. XX wieku, że to pracownik musi być bardziej elastyczny. – Może teraz czas na pracodawców? Bardziej ruchome godziny pracy do wyboru dla pracowników. Dostępniejsza praca zdalna. Więcej autonomii dla pracujących zadaniowo. Demokratyzacja procesu kształtowania stylu zarządzania, motywowania, organizacji zadań. To nie są nowe idee – na Zachodzie pojawiły się dawno temu, a niektóre działające u nas firmy, przeważnie z kapitałem zagranicznym, wdrażają je od dawna. Maleje nam liczba młodych pracowników, firmy muszą nauczyć się opierać się na bardziej zróżnicowanych wiekowo zespołach, w których różne grupy będą miały różne oczekiwania. Ta elastyczność może być im w przyszłości niezbędna, a już teraz może osłabić skalę rotacji pracowników, która w Polsce jest jedna z najwyższych w Europie - oświadczył.