Z prawdziwym rozrzewnieniem wspominam obowiązującą jeszcze nie tak dawno ustawę z 28 września 1991 r. o kontroli skarbowej i jej słynne już art. 36aa, art. 36ba, art. 36bb czy art. 36ca. Parę lat temu zżymałam się na ustawodawcę, że tak tworzy przepisy. Dziś widać, że kunszt ówczesnego legislatora był w powijakach i daleko mu do obecnego prawa.

A tak poważnie – to na miejscu prezesa Rządowego Centrum Legislacji spaliłabym się ze wstydu. Bo to wstyd jest przygotowywać i przedkładać parlamentowi (a finalnie – obywatelom) takie projekty, jak chociażby najnowszy projekt ustawy o zmianie ustawy o szczególnych rozwiązaniach związanych z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19, innych chorób zakaźnych oraz wywołanych nimi sytuacji kryzysowych oraz niektórych innych ustaw, który właśnie rząd przekazał do Sejmu.

Czytaj: Wolne dni i ulgowe przejazdy za krew i osocze ozdrowieńców>>

I nie chodzi mi tu wcale o to, że to kolejna ustawa, której tytuł od marca 2020 r. pojawia się w różnych odmianach. Ewoluuje i rozrasta się w zależności od rządowych potrzeb. Konia z rzędem temu, kto z pamięci wymieni kolejne ustawy,  w których tytule pojawia się COVID-19. Już dziś trudno jest nawet zliczyć kolejne tzw. tarcze antykryzysowe i przypisać do nich konkretne rozwiązania, a co dopiero będzie za parę lat, gdy trzeba będzie do tego prawa sięgnąć. Jak w tym gąszczu ma odnaleźć się obywatel, który nie skończył prawa?

Czytaj: Tarcza branżowa - Sejm przyjął część poprawek Senatu i rozszerzył listę uprawnionych do pomocy>>

To wstyd tak mącić w głowie ludziom, nawet przedsiębiorcom, którzy z samego faktu prowadzenia własnego biznesu powinni – jak uważają urzędnicy – znać się na prawie wyśmienicie.

Chyba, że - jak to się mówi – w tym szaleństwie jest metoda… Metoda na takie zakręcenie przepisów, by nawet najtęższe głowy nie mogły dojść o co chodzi.

To wstyd dla legislatorów i wszystkich, którzy przykładają rękę do tak tworzonego prawa i firmują je swoim nazwiskiem czy choćby parafką.

Już dziś współczuję przedsiębiorcom i ich pełnomocnikom, którzy będą toczyć spory z organami administracji publicznej na podstawie tych przepisów. A to, że spory będą nieuniknione, wydaje się być oczywiste. Wystarczy wspomnieć nieprecyzyjne regulacje dotyczące dofinansowania wynagrodzeń pracowników i trudności z ich interpretacją, które miały same wojewódzkie urzędy pracy  do tego stopnia, że musiały występować na początku pandemii o wyjaśnienia do ówczesnego Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.

To wstyd dla ustawodawcy, że w przepisach zabrakło mu alfabetu. Do tego stopnia, że musi mnożyć te same litery. A ostatnio nawet dodawać do nich numery. Przykładów daleko szukać nie trzeba. Ot chociażby najnowszy projekt i proponowane – dodawane po art. 15zzzzl4 - art. 15zzzzl5 i art. 15zzzzl6.

Współczuję adwokatom, radcom prawnym i doradcom podatkowym. No bo, jak tu się nie pomylić pisząc odwołanie od decyzji, skargę do wojewódzkiego sądu administracyjnego czy skargę kasacyjną do Naczelnego Sądu Administracyjnego, gdy w oczach się dwoi i troi a ręka omdlewa od klikania w ten sam przycisk na klawiaturze. No i jakich potem użyć argumentów, by przekonać urzędnika, że w piśmie procesowym na str. 16 doszło do zwykłej omyłki pisarskiej, bo piszący ze znużenia postawił o jedno „z” za dużo lub za mało przy artykule.

Współczuję też sędziom sądów administracyjnych, którzy będą musieli skargi te rozpatrywać. Już dziś powinni się przygotować na tłumaczenie, że to nie błąd w sztuce i wadliwie wskazana przez pełnomocnika podstawa prawna a jedynie zwykłe zmęczenie, po napisaniu 20-ej czy 40-ej strony skargi.   

Czy tak się tworzy proste i jasne prawo? Jak ma się to do zasad techniki prawodawczej?

Małe niestety to pocieszenie, że męczyć się i popełniać błędy będą zapewne też sami urzędnicy.